Już pierwsza wizyta w bloku przy Herbsta 4 działa na wyobraźnię. Kręte i długie klatki schodowe, kraty, półmrok, odrapane i pomazane farbą ściany - atmosfera jak z gęstego dreszczowca. Budynek powstał w 1981 roku. Mieszkania miały być rotacyjne - małe kawalerki przewidziano głównie dla młodych małżeństw z jednym dzieckiem. To dla nich szerokie korytarze, duże tarasy, windy. Na parterze była nawet stołówka.
Te wszystkie "wygody" były przeznaczone również dla osób starszych, którzy mieli tu mieszkać jak w sanatorium - pod stałą opieką lekarską i pielęgniarską. Oczywiście, jak to w PRL, nic z tego finalnie nie wyszło.
- Tu są głównie małe kawalerki. Może właśnie te klitki działały depresyjnie na ludzi? Mieszkam tu od niedawna, ale oczywiście słyszałem o wielu historiach. Przyznam, że pierwszej nocy nie spałem spokojnie - mówi Darek, który zamieszkał w bloku przy Herbsta 4 kilka lat temu.
Już na początku lat 80. XX wieku budynek nazywany był "domem wariatów". Na jednym z balkonów regularnie pojawiał się mężczyzna, który raczył przechodniów płomiennymi mowami (wspartymi bogatą gestykulacją). To jednak można określić mianem niewinnego, choć nieco dziwacznego, preludium do wydarzeń, które dopiero miały nadejść. Później popełniono tu samobójstwo oraz morderstwo.
- Podobno klątwa została rzucona na to miejsce przez byłego właściciela terenu. Komuniści zabrali mu ziemię, a ten w złości przeklął wszystko i wszystkich, po czym się powiesił. Od tamtego czasu działy się tutaj dziwne rzeczy – opowiada pan Stanisław, ale przekonany do co prawdziwości swojej opowieści nie jest.
Pani Zofia, obecnie lokatorka bloku przy Dembowskiego, mieszkała przy Herbsta 4 przez 9 lat. - Spędziłam kilka lat w tym mieszkanku wraz z mamą i tatą. Po śmierci ojca dostałam większe mieszkanie. Przyznam, że się ucieszyłam, bo nigdy nie lubiłam tego miejsca, przygnębiało mnie, ale duchów się nie bałam - żartuje.
- Chodzili tu kiedyś z różdżkami. Powiedzieli, że pod budynkiem są tak silne cieki wodne, że mogą mieć negatywny wpływ na psychikę człowieka. Inny wróżbita twierdził, że ktoś w tym miejscu musiał stracić życie, a jego ciało zostało pochowane pod fundamentami bloku. Jego duch nie przeniósł się na tamten świat, tylko został na ziemi i straszy innych – dodaje lokator.
Z czasem blok został okrzyknięty przez media takim, w którym straszy. Mieszkańców odwiedzały ekipy telewizje, reporterzy stacji radiowych. Wszystkim działała na wyobraźnię nietypowa architektura i wnętrze ogromnego wielkopłytowca.
- Bardzo współczuję wszystkim, którzy doświadczyli jakiejś tragedii. Opętany jednak mógł być jedynie architekt, cała reszta to proza życia - racjonalnie komentował w rozmowie z Haloursynow.pl parę lat temu Maciej Mazur, dziennikarz TVN24 i właściciel serwisu ursynow.org.pl.
Mieszkańcy dziś już z dystansem podchodzą do wszystkich teorii o duchach. Stwierdzają też, że w bloku jest spokojnie i nie ma podstaw do mówienia, że coś tu straszy.
- Tu jest ponad 300 mieszkań, łatwiej więc było o dramaty - tyle rodzin, tyle kłopotów. Tak się nieszczęśliwie losy poukładały. To już było dawno, teraz jest już spokojnie, oby tak zostało. W żadne duchy nigdy nie wierzyłem - mówi Krzysztof, mieszkaniec.
- Żyje się tu normalnie, jak w każdym innym bloku, a nawet wygodniej, bo mamy dużo sklepów, przychodnię obok i park w okolicy - mówi Joanna.
- Zapewniam, że tu nie straszy - zaświadczał na lutowym spacerze po Ursynowie tak Maciej Mazur, jak i mieszkanka, która akurat wychodziła z klatki. - Powtarzajcie, że tu nie straszy! To jakieś bzdury piszą w internecie - zapewnia lokatorka.
[ZT]21846[/ZT]
1 1
W moim bloku pozytywnie straszył jeden z sąsiadów. Jak tylko pojawiła się przed blokiem jakaś nieznana ekipa, to pytał czy są stąd i co tu robią. Jak padło "bo co", to odpowiadał "bo zbierzesz zaraz parę garści i nauczysz się odpowiadać". Niestety sąsiad zmarł już ładnych parę lat temu.