Mój syn od urodzenia cierpi niedobór odporności, dlatego naciągając mocno rodzinny budżet, postanowiliśmy, że do skończenia 3. roku życia nie pójdzie do żłobka. Licząc na to, że w prywatnym przedszkolu syn będzie miał mniejszą grupę i więcej poświęconej uwagi, wybraliśmy jedno z ursynowskich przedszkoli.
Już po dwóch tygodniach synek wrócił z gorączką i bolącym gardłem – angina. Nie obyło się bez antybiotyku, przed którym udało nam się chronić przez trzy lata. Po 10 dniach leczenia, zostałam z nim zgodnie z zaleceniem lekarza kolejne dwa tygodnie w domu, żeby odbudować nieco i tak bardzo słabą odporność.
Syn wrócił do przedszkola, a pierwsze dziecko, które spotkaliśmy w szatni miało kaszel tak okrutny, że aż mnie bolało, kiedy go słyszałam. Tatuś zakrył mu usta ręką mówiąc: „Ach, ta alergia”. Po trzech dniach mój syn znów wrócił z temperaturą i… strasznym kaszlem. Nie muszę dodawać, że alergikiem nie jest?
Sytuacja powtarzała się przez kolejne miesiące. Syn więcej nie był, niż był w przedszkolu. Usiłowałam rozmawiać z paniami, ale rozkładały ręce. Historie przeczytane w internecie, o tym, że dzieciom robiącym siusiu na nocnik w żłobku wypadały czopki przeciwgorączkowe, przestały mi się wydawać zmyślone.
Postanowiliśmy zawalczyć o miejsce w państwowym przedszkolu, licząc na to, że może tu dyrekcja będzie trzymała wszystko mocniejszą ręką, bo nie będzie liczyła każdego grosza. Udało się! Trafiliśmy do wspaniałego przedszkola, ale kiedy już w pierwszym tygodniu usłyszałam w szatni kaszel i tekst: och, ta alergia, to mnie zmroziło. Panie nauczycielki mówiły, że nie raz zwracały uwagę rodzicom, że dzieci przychodzą np. z ogromnym katarem, źle się czują, męczą się w hałasie, ale wielu z nich nic sobie z tego nie robi.
Przez ostatnich kilka tygodni mój syn był chory trzy razy. Wiem, że część rodziców powie - poszedł do przedszkola - musi swoje odchorować. Ale dla mojego syna z jego wrodzonym niedoborem odporności, każda nawet najmniejsza infekcja trwa dwa razy dłużej niż u innego dziecka. Od tego zaczynają się zapalenia oskrzeli, a raz nawet płuc.
On cierpi, kiedy zalewają go fale gorączki, katar zatyka nos, a kaszel prowadzi do wymiotów. Może inne dziecko po prostu miałoby 2-3 dni gorączki i gorszego samopoczucia, a potem – hop do przedszkola. Dla nas są za każdym razem przynajmniej dwa tygodnie wyjęte z życia. Kolejne tygodnie jeżdżenia po przychodniach, badań, kłucia igłami, brania lekarstw, siedzenia w domu, który zaczyna się kojarzyć już tylko z chorobą i cierpieniem.
Rodzice, bo to do was kieruję mój apel. Zanim puścicie swoje dziecko „z alergią” do żłobka czy przedszkola, pomyślcie po pierwsze czy sami z gorączką i bólem gardła chcielibyście siedzieć w pracy? A po drugie poświęćcie choć jedną myśl mojemu małemu chłopcu, dla którego „kaszelek” waszego dziecka może oznaczać kolejną miesięczna izolację w domu.
Ja też mam pracę zawodową, na szczęście z bardzo wyrozumiałym szefostwem, ale… jego cierpliwość też może kiedyś się skończyć. Wiem, że często właśnie strach przed utratą pracy każe Wam posyłać chore dzieci do przedszkola… Ale czy świat naprawdę oszalał? Czy miejsce chorego dziecka jest właśnie wśród dwudziestki rozbrykanych kolegów? Czy w zaciszu domu?
Mama czteroletniego Jasia
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
*******************************************
Zamieszczony tekst jest osobistą opinią autora. Śródtytuły pochodzą od redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za powyższe stwierdzenia. W dziale "Opinie" lub "List czytelnika" publikujemy stanowiska mieszkańców i instytucji, które wnoszą cenne uwagi do debaty na dany temat. Zachęcamy do komentowania i nadsyłania własnych opinii: [email protected].
X20:01, 13.11.2024
1 1
Taki system, a nie ze rodzice - jakby mogli to by zostawali. 1 Praca i hajs ponad zdrowie i innych, gorsza sytuacja rodzicow na rynku pracy, problem z dniami na dziecko chorobowymi itd, kult robienia kariery
2 O odpronosc naturalna dzieci sie nie dba, niedobory, syfiaste jedzenie, zastrzyki 20:01, 13.11.2024
XYZ20:11, 13.11.2024
1 0
Gdzie się podziała empatia wobec własnych dzieci? Nie mówiąc już o jawnym łamaniu praw dziecka.
Placówki wychowawcze powinny mieć możliwość dyscyplinowania takich rodziców, którzy przysyłaja chore dzieci nakręcając spiralę zarażeń- od dzieci po personel wychowawców i obsługi.
Pierwszym i najważniejszym obowiązkiem rodzica jest dbałość o dobrostan dziecka! Naprawdę świat oszalał! 20:11, 13.11.2024