Ruiny zabudowań przy ulicy Moczydłowskiej są starsze niż niejeden z mieszkańców mógłby przypuszczać. Przechodzący obok spacerowicze patrzą na nie obojętnym wzrokiem. Ale ruiny, gdy się je o to zapyta, wymruczą kawał historii. Oto co nam o sobie opowiedziały...
Dawno temu, kiedy nikt jeszcze nie marzył o elektryczności, wielopiętrowych blokach, ani tym bardziej o telefonii komórkowej, ziemię przy obecnej Moczydłowskiej zasiedlili pierwsi mieszkańcy. Tuż przy drodze prowadzącej do wsi Jamielin, która później zmieniła nazwę na Imielin, wybudowali swoje skromne domostwa. Osadzie nadano nazwę Moczydło. Pierwsze zapiski związane z tym miejscem pochodzą z 1528 roku. Wokół rozpościerały się pola, łąki, sady i nieliczne zabudowania gospodarcze. Opiekę duszpasterską nad mieszkańcami sprawowała wówczas parafia św. Katarzyny.
Mieszkańcy, którzy osiedlili się w tej przeuroczej okolicy, przez wiele lat zajmowali się pracami rolnymi. Osada przez dwieście lat należała do rodziny Dąbrowskich. W 1725 roku Moczydło wraz z pobliską wsią Wolica, odkupiła od Dąbrowskich Elżbieta Sieniawska z Lubomirskich. Mieszańcom pozwolono zostać na miejscu, a wieś cały czas się rozrastała. W 1775 roku liczyła siedem domów, a w 1795 było ich już 10. I oto zbliżamy się do czasów, gdy osada stała się miejscem wyjątkowym dla zamieszkałej w okolicy szlachty.
Złote czasy osady Moczydło przypadają na przełom XIX i XX wieku. Wtedy to pojawiła się wśród szlachty moda na konie, zwłaszcza jeździectwo i wyścigi konne. Za jej prekursora uznaje się hrabiego Aleksandra Potockiego – syna Stanisława Kostki Potockiego.
Aleksander był wielkim fanatykiem koni. Został nawet mianowany na urząd Wielkiego Koniuszego Korony. Zarządzał królewskimi stajniami i stadninami. Jego fascynacja tymi zwierzętami była tak wielka, że podobno przyczynił się do wyhodowania rasy konia janowskiego.
Konie trzeba było jednak gdzieś trzymać. Szlachta szybko wpadła na pomysł, by w tym celu wykorzystać wiejskie stajnie. Osada Moczydło stała się mekką dla miłośników jeździectwa. To właśnie tu przygotowywano konie do udziału w wyścigach. Te w początkowych latach – od 1841 roku - odbywały się na terenach Pola Mokotowskiego, a następnie przeniosły się w rejon ulicy Polnej, żeby znaleźć wreszcie swoje docelowe miejsce, którym do dziś jest tor Wyścigów Konnych wybudowany w 1938 roku. W 1885 roku niestety zlikwidowano stajnię wyścigową, a konie trenowano w zupełnie innym miejscu. Dopiero później osada Moczydło odzyskała swój dawny blask. Wszystko za sprawą jednego człowieka...
Największy rozkwit miejsce to przeżywało, gdy ziemię kupił Michał Róg – wówczas jeden z najbogatszych mieszkańców Warszawy. To właśnie za jego rządów Moczydło stało się zapleczem dla dopiero co powstałego Toru Wyścigów Konnych. Niestety wszystko co dobre, musi się skończyć. Nastały inne czasy, a właścicielem części ziemi zostało SGGW.
Przyszły wreszcie lata osiemdziesiąte, a wraz z nimi wielka budowa ursynowskich osiedli. Część ziemi, która należała do osady Moczydło, przeznaczono pod budowę Osiedla Natolińskiego. Na szczęście nie zabudowano całego obszaru dawnej osady, a pamiątką po jej istnieniu są ruiny, które możemy do tej pory oglądać. Te ruiny to właśnie pozostałości po dawnych stajniach, gdzie kiedyś uczyła się jeździć młodzież z wyższych kręgów. I pomyśleć, że to wszystko działo się na ursynowskiej teraz ziemi.
Co będzie dalej z ruinami – trudno powiedzieć. Kiedyś, gdy teren należał jeszcze do SGGW, planowano ruiny odrestaurować i przeznaczyć budynek na działalność kulturalną. Niestety pomysł utkwił w martwym punkcie. Obecnie ziemia należy do miasta, a władze dzielnicy szukają pomysłu na zagospodarowanie tego terenu.
Na razie w zabytkowych ruinach stajni miejsce znaleźli bezdomni, którzy przyczyniają się do coraz większej degradacji obiektu.
Berenika22:25, 01.02.2015
W latach osiemdziesiątych XXw. ruiny te były w całkiem dobrym stanie. Znajdował się na nich dach a na terenie posesji kręciły się stale jakieś psy. Miałam wrażenie, że teren jest zaniedbany, ale nie bezpański. Niestety, pod koniec lat 80-tych a może już w 90-tych (nie pamiętam dokładnie) wybuchł tam pożar, co doprowadziło te zabudowania do takiego stanu. 22:25, 01.02.2015
esimona17:55, 02.02.2015
W latach 80. i 90. oba budynki były zadaszone i można je było doprowadzić do porządku bez wielkich nakładów. Usiłowałam namówić władze ówczesnej gminy do zainteresowania się tymi zabytkami. Niestety nikt się tym nie zajął.
Psy, które tam przebywały pozostawili budowniczowie Ursynowa. Skończyli prace i odeszli - psy nie były im już potrzebne, po prostu je pozostawili. Codziennie przyjeżdżała do nich kobieta i dokarmiała je. Obok zabudowań stał gołębnik, codziennie przychodził do gołębi mężczyzna.
Mijały lata i budynki popadały w ruinę, zjawili się bezdomni i zdewastowali zabytki do reszty.
Szkoda. Mogła tam być klimatyczna cukiernia, restauracja itp. Teraz stoją straszące ruiny.
17:55, 02.02.2015
iga4912:37, 11.02.2018
W tych stajniach pracował kiedyś mój dziadek, ale mało wiem o jego pracy , ponieważ dziadek zmarł w 1942 roku kiedy mnie jeszcze na swiecie nie było.
12:37, 11.02.2018
A14:41, 24.11.2019
0 0
Może warto spróbować zgromadzić więcej danych o Pana Dziadku. 14:41, 24.11.2019