38 lat temu, kilkanaście minut po godzinie 11, szykujący się do awaryjnego lądowania samolot zaczął ścinać pierwsze drzewa w lesie. Maszyna leciała z Warszawy do Nowego Jorku i po serii awarii oraz pożarów zmuszona była do zawrócenia. Pilotom do szczęśliwego lądowania zabrakło zaledwie 40 sekund.
Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy
- to ostatnie słowa kapitana Zygmunta Pawlaczyka, dowódcy załogi samolotu, które przeszły do historii polskiego lotnictwa.
Na pokładzie było 172 pasażerów oraz 11 osób z załogi. Najmłodsza ofiara miała zaledwie pół roku, najstarsza 95 lat. Siła uderzenia była tak duża, że aż 62 ciał nigdy nie zidentyfikowano.
Zdzisław Rowiński, mieszkaniec dziś ursynowskiego osiedla Dąbrówka, był jedną z pierwszych osób na miejscu katastrofy. Dobrze pamięta wydarzenia sprzed 38 lat. Jako pracownik LOT-u, wprowadził na miejsce katastrofy wozy strażackie.
Dojechaliśmy do pierwszej krzyżówki w lesie, gdzie droga była zatarasowana. Strażacy z Piaseczna i Lesznowoli próbowali czerpać wodę z leśnych sadzawek, ale żar był tak potworny, że gaśnice okazały się bezużyteczne
Na miejsce katastrofy z terenu lotniska wyszły dwa duże wozy i mały operacyjny. Widok był straszny. Ciała ludzkie były rozwieszone po konarach drzew. Do końca życia będę pamiętał i czuł ten zapach spalonego ciała, drzew opalonych, bo to wszystko było spalone
- mówi Rowiński.
Pokazuje fragment lasu, który porastają drzewa młodsze i o innych gatunkach niż wokół. To właśnie tu spadł samolot. - Władze nasadziły modrzewie i brzozy – drzewa, które szybko rosną. Ale te nowe nasadzenia to tylko zasłona. Gdy odejdziesz 25 metrów od pomnika, wciąż stoją stare sosny, które pamiętają katastrofę - mówi.
Wielu innych mieszkańców okolicy do dziś wspomina tamtą sobotę.
- Pamiętam chmurę dymu nad lasem. I strach, bo dwóch córek nie było w domu, poszły się bawić. Kiedy wróciły, okazało się, że były blisko miejsca, w którym spadł samolot. Starsza potem przez miesiąc budziła się z krzykiem – opowiadała pani Wiesława, która jak wiele innych osób, co roku bierze udział w uroczystościach rocznicowych.
Tegoroczne obchody rocznicy tradycyjnie zgromadziły rodziny ofiar, świadków katastrofy oraz przedstawicieli władz i instytucji. Mszę świętą odprawili księża z pobliskiej parafii św. Józefa Opiekuna Pracy w Józefosławiu.
Proszę rodziny i bliskich o przyjęcie zapewnienia, że pamiętamy i że to jest część historii LOT-u. Tej bolesnej historii. I stąd nasze wszelkie starania i działania mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa i naszym pasażerom i naszym załogom. Tak, aby do tego rodzaju katastrof już nigdy nie dochodziło
- powiedział w swoim wystąpieniu prezes PLL LOT Michał Fijoł.
Poruszające było przemówienie przedstawicielki Warszawskiego Klubu Seniorów Lotnictwa, która odczytała wiersz napisany przez pilota Janusza Kowalskiego po katastrofie.
Jak ciężko nagle odchodzić, a najgorsze, kiedy dzwony smutno katastrofę biją, a śmierć gwałtem i postępem zabrała człowieka. Jak zapukać, by powiedzieć dzieciakom, żonie, mężowi, rodzinie, że nie będzie ojca, matki, męża, żony, syna, córki. Nikt nie czeka
Podczas mszy świętej ksiądz Mateusz Oborzyński z parafii św. Józefa Robotnika w Józefosławiu w homilii nawiązał do pytania o sens cierpienia, przywołując biblijną postać Hioba. Podkreślał, że Bóg jest solidarny z cierpiącym człowiekiem.
Jako ludzie i ludzie wierzący, ta katastrofa zmusza nas do zadania sobie pytania. Jaki był sens tego wszystkiego? Jaki był sens tej śmierci, tych śmierci? I co dalej? Na pytanie, dlaczego istnieje cierpienie na świecie, zwłaszcza takie cierpienie, które wydaje się absurdalne, nie ma łatwej odpowiedzi
Ksiądz wspomniał także o niezwykłym zdarzeniu. - Czytając stare gazety na ten temat, natknąłem się na niesamowitą informację, że w Józefosławiu pewien ksiądz, który był na urlopie, zobaczył spadający samolot i szybko wyciągnął rękę i udzielił wszystkim rozgrzeszenia zbiorowego, natchnięty łaską Bożą.
Homilię zakończył słowami św. Teresy z Avili: - Niech Cię nic nie smuci, Niech Cię nic nie trafi. Wszystko przemija. Zostaje Bóg. Bóg sam wystarcza.
Na miejscu katastrofy w Lesie Kabackim znajduje się pomnik i symboliczny krzyż. Jak wspomina Zdzisław Rowiński, pierwszy krzyż na miejscu katastrofy postawił nocą w tajemnicy jeden z sąsiadów - pan Talarek. Ciekawostką, o której mało kto wie, jest to, że liczba kostek granitowych przy tablicy odpowiada liczbie ofiar katastrofy.
- Las w miejscu tragedii został na nowo nasadzony. Władzy zależało na tym, żeby szybko urosło. No to co nasadzić? Las mieszany - brzoza i modrzew. Stąd te modrzewie - mówi mieszkaniec Dąbrówki.
Pan Zdzisław w czasach przełomu w Polsce, gdy władzę oddawali komuniści, a służby bezpieczeństwa paliły dokumenty, odnalazł zachowane błogosławieństwo od Jana Pawła II dla rodzin ofiar katastrofy w Lesie Kabackim. Chciałby, a na 40. rocznicę, za dwa lata, umieszczono je przy krzyżu stojącym przy tablicy z nazwiskami zmarłych.
[FOTORELACJANOWA]6189[/FOTORELACJANOWA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz