Ruszył proces kierowcy furgonetki z hasłami "anty-LGBT", którą kierowcy zatrzymali na Ursynowie

Przejazd ciężarówki "anty-LGBT" przez Ursynów znalazł swój epilog w sądzie. Kierowca furgonetki jest oskarżony o zakłócanie spokoju i rozgłaszanie treści wywołujących zgorszenie w kwietniu ubiegłego roku. O ukaranie kierowcy fundacji "Pro - Prawo do życia” wniósł komendant ursynowskiego komisariatu oraz dwoje mieszkańców oburzonych akcją "Stop pedofilii".

W sobotę, 25 kwietnia ubiegłego roku po Ursynowie krążyła furgonetka należąca do fundacji "Pro Prawo do życia". W ramach akcji "Stop Pedofilii" z jej megafonów słychać było hasła wiążące edukację seksualną z pedofilią, a na plandece auta widniały informacje, że "lobby LGBT chce uczyć małe dzieci masturbacji". 

Akcja wywołała ogromne kontrowersje, a najgłośniejszym jej punktem było zablokowanie ciężarówki w al. KEN niedaleko stacji metra Stokłosy przez młodego kierowcę bmw, do którego dołączyło kilku innych oburzonych mieszkańców. 

Wezwana wówczas na miejsce policja nikogo nie ukarała, choć pojawiały się głosy, że odpowiedzialność mogą ponieść osoby, które zatrzymały ruch. Ostatecznie na ławie oskarżonych zasiadł kierowca furgonetki, który odmówił przyjęcia mandatu. 

W Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa rozpoczął się proces mężczyzny zatrudnionego wówczas przez fundację "Pro - Prawo do życia”.

Komendant komisariatu policji Warszawa-Ursynów wnosi o ukaranie Jana B., obwinionego o to, że 25 kwietnia 2020 roku około godziny 12:00 przy al. KEN 90 zakłócał spokój Mateusza Goździkowskiego oraz Agaty Szczepkowskiej w ten sposób, że kierując samochodem ciężarowym marki Renault odtwarzał przez urządzenia nagłaśniające głośne komunikaty, to jest o czyn z art. 51, paragraf 1 kodeksu wykroczeń.

W tym samym miejscu i czasie prezentował na skrzyni ładunkowej samochodu treści, które spowodowały zgorszenie u Mateusza Goździkowskiego i Agaty Szczepkowskiej z art. 51, paragraf 1 kodeksu wykroczeń. W tym samym czasie naruszył zakaz używania instalacji lub urządzeń nagłaśniających,  łamiąc ustawę o ochronie środowiska

 - takie zarzuty odczytała sędzia Joanna Włoch.

"Akcja przeciw deprawacji"

Oskarżony Jan B. stanął przed sądem, ale nie czuje się winny i nie przyznał się do stawianych mu zarzutów, tłumacząc, że w tym dniu jedynie "prowadził kampanię społeczną w ważnej sprawie". 

- Korzystałem z konstytucyjnego prawa do zabierania głosu w istotnych społecznie kwestiach. Nikogo nie pomawiałem, ani nie obrażałem. Celem kampanii “Stop pedofilii” jest ostrzeganie przeciw prowadzeniu edukacji seksualnej w formie, która naraża dzieci na wykorzystywanie seksualne - tłumaczył mężczyzna.

Jednocześnie przekonywał, że za treści wygłaszane z megafonu oraz umieszczone na plandece odpowiedzialna jest fundacja “Pro - prawo do życia”, która stoi za kampanią. Nie mniej jednak, zdaniem kierowcy wszystkie prezentowane informacje "są wiarygodne, bo zaczerpnięte  z wytycznych WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) odnoszących się do edukacji seksualnej najmłodszych". 

- W kampanii chodzi o ochronę dzieci przed edukacją seksualną w deprawacyjnej formie. Niestety, wiele osób nie widzi związku między taką deprawacją, a tym co zaleca WHO, czyli np. masturbacją dzieci oraz wczesnym rozpoczynaniem życia seksualnego. Lobby LGTB lobbuje za wprowadzeniem tych wytycznych - mówił przed sądem Jan B.

"To nagonka na osoby homoseksualne"

Pokrzywdzona Agata Szczepkowska przedstawiła odmienne spojrzenie na akcję “Stop pedofilii”. Opisała też jak mocno wstrząsnęły nią głoszone hasła.

- Ogarnęła mnie ogromna złość na mowę nienawiści wobec osób LGBT oraz bezpodstawne zrównanie pedofilii z orientacją oraz edukacją seksualną. Byłam bardzo zgorszona tymi kłamstwami, które nie mają potwierdzenia w nauce. Mnie to bardzo mocno dotknęło, ponieważ mam dużo przyjaciół, znajomych oraz członków rodziny o innej orientacji niż hetero. Są to wspaniali ludzie - stwierdziła pani Agata. 

Dla drugiego z pokrzywdzonych treści płynące z ciężarówki to nie puste hasła, ale uderzenie w konkretnych ludzi. 

- Byłem w domu i gdy usłyszałem pierwsze dźwięki myślałem, że to komunikat policji w sprawie pandemii. Ale to była nagonka na osoby homoseksualne. Inaczej nie można określić takich informacji, że np. "osoby homoseksualne chcą adoptować dzieci, aby je gwałcić i wykorzystywać seksualnie". Byłem tym zgorszony i przerażony, ponieważ takie treści nawołują do nienawiści, są zagrożeniem dla osób homoseksualnych. To wszystko moim zdaniem jest naruszeniem przepisów prawnych więc zgłosiłem sprawę na policję - zeznał Mateusz Goździkowski.

Nagłośnienie bez pozwolenia 

Sąd, oprócz pokrzywdzonych, chciał też przesłuchać w charakterze świadka policjanta, ale ten nie stawił się i przesłał usprawiedliwienie. Z tego też powodu wątek używania przez oskarżonego sprzętu nagłaśniającego bez zezwolenia został poruszony tylko połowicznie. 

- Nie zarejestrowałem przejazdu jako zgromadzenia, ponieważ podczas jednej z rozmów z policją dowiedziałem się, że nie muszę tego robić - mówił oskarżony kierowca. Jan B. nie był jednak w stanie przypomnieć sobie, kiedy do takiej rozmowy z policją doszło, nie wykluczył nawet, że mogło to być już po incydencie na Ursynowie.

Kolejna rozprawa dotycząca kontrowersyjnej akcji na Ursynowie odbędzie się 21 kwietnia. 

ZOBACZ VIDEO: ZATRZYMANIE FURGONETKI Z KONTROWERSYJNYMI HASŁAMI Z 25.04.2020 r. - źródło: Czytelnik

[ZT]14715[/ZT]

[ZT]17701[/ZT]