Te dzieci przebyły bardzo długą drogę do Nowej Zelandii. Osierocone, głodne trafiły do obozu, w którym zaopiekowali się nimi dobrzy ludzie. Do Polski większość z nich już nigdy nie wróciła. Ale o swoim kraju nigdy nie zapomniały. Nie zapomniały także ich dzieci i wnukowie. W 70. rocznicę przygotowały niezwykłą wystawę pt. "Dzieci z Pahiatua", którą ursynowianie mogą obejrzeć w ratuszu.
O tym, że polskie sieroty i półsieroty podczas II wojny światowej były wywożone z kraju na zachód Europy wiemy wszyscy. Ale historia dzieci z Pahiatua jest mało znana szerszej publiczności, choć powstało na jej temat wiele książek. Ta historia jest niezwykła. - W czasie wojny w Nowej Zelandii był polski konsulat podległy rządowi polskiemu na uchodźctwie w Anglii. Żona ówczesnego konsula Kazimierza Wodzińskiego, hrabina Maria Wodzińska dowiedziała się, że wojenne sieroty wywożone są z Polski na Zachód. Porozmawiała z żoną nowozelandzkiego premiera Petera Frasera, Janet, a ta z kolei przekonała męża, że taką akcję pomocową mogłaby zorganizować Nowa Zelandia. I tak się stało. Parlament nowozelandzki zgodził się na to - opowiada nam ambasador Nowej Zelandii, Wendy Hinton.
I tak 1 listopada 1944 r. 733 dzieci w wieku od 4 do 15 lat wraz z 105 opiekunkami z Presji (dzieci trafiły tu wraz z armią Andersa z głębokiej Rosji) na statku przewieziono do Nowej Zelandii. Tam trafiły do obozu w Pahiatua. W obozie dzieci mogły mówić w języku polskim i kultywować polskie tradycje. - Te dzieci trafiały też do rodzin nowozelandzkich na jakiś czas. Tu kończyły szkoły. Były pierwszymi uchodźcami tak dobrze zaasymilowanymi z Nowozelandczykami - mówi pani ambasador.
Obóz zlikwidowano w 1949 r. Dzieci dostały wybór - mogły wrócić do Polski albo zostać w Nowej Zelandii. Prawie 700 z nich pozostało na obczyźnie. Do niektórych dołączyli rodzice, którym udało się przeżyć wojnę. Władze nowozelandzkie stworzyły im warunki do życia.
"Moje najwcześniejsze wspomnienia wiążą się z dobrym i wygodnym życiem w Polsce. Mieszkaliśmy w pięknym domu na farmie, wokoło było dużo przestrzeni. Kto by pomyślał, że za parę lat będę stać na pokładzie okrętu General Randall z Wellington z Nowej Zelandii, trzymając za rękę mojego brata Przemysława i patrzeć na nasz nowy dom. Dom bez rodziców, naszego języka, zwyczajów" - napisał jeden z "uciekinierów".
Historia losów polskich sierot wojennych jest bardzo znana w Nowej Zelandii. Podobno zna ją każdy Nowozelandczyk. Organizatorem ursynowskiej wystawy jest Adam Manterys, wnuczek jednego z uchodźców. Są na niej zdjęcia "dzieci z Pahiatua", ich wspomnienia i opisana historia ich losów. Wystawę można oglądać do 3 listopada w ratuszu (na parterze w hollu).
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu haloursynow.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz