Zamknij

Po pierwszym dzwonku: Zaorać system i zbudować od zera! [WYWIAD]

14:59, 03.09.2023 Stefan Janicki Aktualizacja: 18:58, 04.09.2023
Skomentuj SK SK

Reforma, strajki, pandemia, wojna – to wszystko odcisnęło na szkole ogromne piętno. O kondycji polskiej edukacji - z perspektywy rodzica i wieloletniego szefa rady rodziców - rozmawiamy z Robertem Wojciechowskim, społecznikiem, fundatorem Fundacji Dzieci Rodzice Szkoła, ursynowskim radnym wybranym z listy Koalicji Obwyatelskiej.

Szkoła musiała przyjąć sporo uczniów z Ukrainy. Jak sobie z tym poradziła?

Uczniowie z Ukrainy byli już w polskich szkołach wcześniej, ale była to marginalna liczba. Natomiast w pierwszej fazie, zaraz po wybuchu wojny, do ursynowskich szkół trafiło około 1,2 tys. dzieci z Ukrainy - część z nich z zerową znajomością języka polskiego. Często bywało tak, że matka dziecka nie wiedziała, jak wypełnić dokumenty. W naszej szkole - SP 340 - pani z sekretariatu zna język ukraiński, więc pomagała. Było też sporo przypadków, gdzie matka wypełniała dokumenty, a po tygodniu razem z dziećmi znikali bez słowa. Pewnie przenosili się do innego miasta, po tym, jak zderzyli się z warszawskimi realiami, z cenami wynajmu.

W większości przypadków byli to uczniowie szkół podstawowych. Licealiści na przykład mogli odbywać lekcje online w swoich placówkach w Ukrainie, będąc u nas, w fundacji, bo posiadaliśmy komputery od jednego ze sponsorów oraz z dotacji. Nasza fundacja udostępniała nieodpłatnie lokai sprzęt i opiekę. Wśród matek było trochę nauczycielek i one też pomagały.

Jednak początek działań był straszny, zwłaszcza że polska szkoła była wówczas już mocno obciążona. To było kolejne wyzwanie po reformie i pandemii, któremu musiała sprostać i trochę nie było wiadomo, jak ma sobie z tym w ogóle poradzić.

Te pierwsze miesiące to było coś niesamowitego. Kolejny rok szkolny już był według mnie lepiej zorganizowany, ale też jeszcze bardzo to kulało. Teraz już wszystko okrzepło i większy problem stanowi wynagrodzenie nauczycieli albo ciągłe ich poniżanie i antagonizowanie z rodzicami przez ministerstwo i skuteczne zniechęcanie do pracy.

Szef rady rodziców: Szkoła wygląda przerażająco!

A jak szkoła przetrwała wcześniejsze wyzwanie - pandemię?

Nasz system był na to w ogóle nieprzygotowany. Pierwszy problem był z komputerami. Nagle się okazało, że w stolicy państwa, należącego do Unii Europejskiej, mamy kilkanaście procent uczniów, którzy nigdy nie widzieli komputera! A o Internecie to w ogóle nie ma co marzyć.

Organizowaliśmy zbiórki sprzętu, udało nam się - jako Radzie Rodziców - kupić trochę sprzętu, ale to też było karkołomne, bo wiązało się z administracyjnymi procedurami. Wszyscy byli nieprzygotowani, nie potrafili tych wszystkich elementów przewidzieć, bałagan był spory. W szkole dzieci nie mogły przemieszczać się tak, jak robiły to wcześniej. Były wyznaczane taśmami specjalne strefy dla klas. A przecież dzieciaki, zwłaszcza z edukacji wczesnoszkolnej potrzebują ruchu, potrzebują fizycznego rozładowania emocji. Wtedy zbawieniem było to, że miały telefony. To z kolei wiązało się z tym, że dużo siedziały, miały mało ruchu...

To było też spore wyzwanie dla nauczycieli.

Tak, nie wszyscy się odnaleźli, prowadząc lekcje online. I wcale nie jest regułą, że ci młodsi radzili sobie lepiej. U nas kilka nauczycielek z dwudziestoparoletnim doświadczeniem rozwinęło się technologicznie. Potrafiły wymyślać niezwykłe rzeczy i tak też prowadzić lekcje, to było niesamowite.

Bardzo trudna sytuacja była w przedszkolach. Zapominamy o tym, że nauczyciele w szkole - na przykład - mają więcej wakacji, pewne zaplecze socjalne, a nauczyciele w przedszkolach tego nie mają. Przedszkola pracowały w czasie Covid-19 stacjonarnie i pracują także w czasie ferii i wakacji. Jedyną różnicą było dołożenie procedur np. dezynfekcji rąk małych dzieci.

Jak się układała wówczas współpraca na linii szkoła – rodzice?

Byli tacy rodzice, którzy całkowicie kontestowali sytuację. A trzeba pamiętać, że szkoła jest objęta prawem administracyjnym i każda „głupota” przełożonego musi być zrealizowana, bo inaczej podlega się karze administracyjnej. To jest trochę jak w wojsku, dyrektor musi wykonać zarządzenia, które spływały od sanepidu i od miasta. Każdy dyrektor musiał napisać regulamin zachowania na podstawie tych wytycznych. A tu przychodzi rodzic, który mówi, że ma to w nosie. I awantura po całości!

Często rodzice upierali się, że nie będą chodzić w maseczce itd. I były dyskusje, prośby o zrozumienie, że inaczej nie można, bo przepisy są odgórne. Część rodziców podchodziła do sytuacji odpowiedzialnie i na przykład przynosiła zaświadczenia od lekarza, zwalniające z takiego obowiązku. Nie wiem, czy naprawdę takiego zwolnienia potrzebowali, czy po prostu je mieli, ale awantury były non-stop.

Były też próby zabierania dzieci na nauczanie domowe, co akurat nie było najgorszym rozwiązaniem, bo nauczanie online to jest według mnie straszna rzecz. I nasza szkoła teraz po reformie, strajku, pandemii i wojnie w Ukrainie wygląda przerażająco! Wszyscy są zmęczeni i też nie rozmawiają tak, jak wcześniej!

Czy pandemia wniosła jakieś rozwiązania, które zostały na dłużej?

Jesteśmy dużo bardziej przygotowani technologicznie, mamy całe zaplecze do prowadzenia lekcji online, ale to wszystko jest nieużywane w normalnym trybie pracy szkoły. Nie rozumiem, jak można roztrwaniać taki potencjał. Można z tego zrobić choćby użytek dla biblioteki, nagrywać materiały, udostępniać treści edukacyjne online, żeby uczniowie mogli z tego korzystać. Można robić zajęcia z wykorzystaniem sprzętu na odległość, można wybiórczo prowadzić zajęcia informatyczne. Wiem, że to są nakłady finansowe, ale tego mi osobiście brakuje.

Teraz z tego nie korzystamy i pojawia się pytanie, kiedy nastąpi zapomnienie i kiedy kolejny przypadek spowoduje, że będziemy zaczynać od zera? Jedyne, co się zmieniło, to chyba to, że w tej chwili we wszystkich domach dzieciaki mają już komputer i dostęp do Internetu.

Wojna z nauczycielami. "Można na nich napluć i napuścić rodziców"

Można odnieść wrażenie, że szkolnictwo to obszar, który obrywa reformami najczęściej. Z czego to wynika? I jak się kończy?

Bo podobnie jak sport i kultura są one "łatwe" do zreformowania... Bo czy nauczyciele przyjdą i kogoś pobiją? A na przykład górnicy - są to faceci pracujący fizycznie pod ziemią, którzy mogą użyć siły fizycznej. My mamy ciągle bardzo pejoratywne rozumienie relacji, to znaczy, jeśli władza fizycznie się boi, to reaguje znacznie szybciej. A nauczycieli można jeszcze opluć i napuścić na nich rodziców. I jeśli teraz od września 2023 roku nauczyciele będą strajkować (a mają w mojej opinii ewidentny powód), to rodzice będą niezadowoleni, bo nie będą mogli normalnie pójść do pracy. I będą mówić, że to nauczyciele są źli, a nie ludzie, którzy do tego doprowadzili!

Krótkowzroczność rodziców?

Bardziej brak perspektywy społecznej i spojrzenia na to, z czego się bierze problem, a jest on głęboki. Już do minister Kluzik-Rostkowskiej za czasów PO nauczyciele mieli pretensje o wypowiedzi deprecjonujące zawód nauczyciela. Reforma gimnazjum to był przysłowiowy gwóźdź do trumny.

Teraz znowu jesteśmy w systemie 8+4 i on jest odszczepiony od całej Unii Europejskiej. W Finlandii, na przykład, też mają po 25-30 uczniów w klasie, ale tam nauczyciel wprowadza swój sposób, by osiągnąć ustalony cel. Nie jest tak, że jakiś minister tłumaczy mu, co jest dobre, a co złe i że tylko coś konkretnego ma determinować nasz światopogląd. Tak się nie da, to nie XIV wiek! 

Do tego dochodzi zamieszanie z “sześciolatkami”, co w ostatnim roku szkolnym odbiło nam się czkawką  przy naborze do liceum. Najpierw reforma, w której już sześciolatki muszą iść do szkoły, potem kolejny rząd wszystko wycofuje i mają zostawać w przedszkolach. U polityków zabrakło jakiegokolwiek perspektywicznego myślenia o konsekwencjach dla rodzin i systemu edukacji.

Według mnie powinni odpowiadać za głupoty, jakie robią kosztem ludzi. Bo efekt jest taki, że brakuje nauczycieli, po reformie bardzo dużo osób odeszło, a ci, co zostali, czują się coraz bardziej niedoceniani.

Dlaczego nauczycielom tak trudno walczyć o godne warunki pracy i o podwyżki?

Bo to są w większości kobiety. W przeciętnym podejściu społecznym mamy ciągle problem z szowinizmem i traktowaniem kobiet. Zapominamy o tym, że tak naprawdę to nie ma znaczenia, czy ktoś jest mężczyzną, czy kobietą. To jest kwestia tego, jakim kto jest człowiekiem, jak myśli i co robi. A w skali kraju, przeciętnie, nie ma takiego podejścia. I niestety, władza to bardzo mocno powiela. Myśli: „płeć piękna przecież nic nam nie zrobi, pokrzyczą sobie, potupią jak zwykle i pójdą do garów”.

Przerysowuję z pełną premedytacją, ale ilu politykom to uchodzi na sucho i budzi tylko uśmiechy kolegów?!

Nie chciałbym być na miejscu nauczycielek. To jest tak, że nie są w stanie się przebić. To nie jest kwestia tylko siły fizycznej i bycia kobietami. Istotne w tym jest też to, że ledwo wiążą koniec z końcem i tak naprawdę, jak zastrajkują, to im nikt nie zapłaci. Bo będą płacić samorządy, a rząd nie pokryje tego samorządom. System jest tak ustawiony, że jak zastrajkują, to dostaną po głowie i nie stać ich będzie na jedzenie.

W tej chwili władza robi jedno: pokazuje nauczycielom “ich miejsce”. Ta semantyka, którą słyszę ze strony rządu i ministra jest dla mnie po prostu obrzydliwa. A teraz jeszcze doprowadzono do sytuacji, że część administracyjna szkoły dostała podwyżki i sprzątaczka w szkole będzie zarabiać mniej więcej tyle, co nauczyciel dyplomowany! Czy to się nie nazywa publiczne spoliczkowanie?! To jest żenujące!

Czy to nie jest też jakiś element bardziej długofalowej gry politycznej? Bo jeśli nauczyciele nie będą mieli dobrych warunków pracy, to jakość nauczania też będzie niższa, a niewykształconym i, mówiąc wprost, głupim narodem łatwiej rządzić i manipulować?

Na szczęście nie da się usunąć wszystkich nauczycieli. Jest tam mnóstwo pozytywnych “wariatów”, którzy dalej będą uczyć - nawet za głodowe stawki, ale tak nie powinno być. A jeżeli do zawodu będą trafiać ludzie całkowicie z przypadku, to będzie nimi łatwiej sterować. Do tego dochodzą próby wprowadzenia “Lex Czarnek”, czy wprowadzanie różnych zasad przez rozporządzenia, bokiem, na przykład wybór dyrektora, gdzie połowę komisji stanowi kuratorium, mianowane centralnie czy penalizacja albo definiowanie, kto może a kto nie może prowadzić zajęcia w szkole. Dla mnie to jest psucie państwa i psucie demokracji.

To jest demolowanie państwa!

Jakie najbliższe zagrożenia czyhają teraz na polską szkołę?

Zagrożeniem jest to, co się stało z finansami. Mamy ogromną inflację i to bardzo mocno uderza w nauczycieli. Ci ludzie już dwa lata temu pracowali na dwóch etatach, wynagrodzenia nie wzrosły. Zagrożeniem jest całkowite zniechęcenie. Bo jak ma się czuć nauczyciel, który słyszy, że "jest głupi", że tak naprawdę nic nie wie, że tylko wszystkich szantażuje i wdraża swoje „widzimisię” albo że jego sposób interpretacji jest nieakceptowalny w Polsce?

Nauczyciele coraz częściej myślą o zmianie branży. To było widać już w minionym roku szkolnym, a będzie dużo gorzej. Teraz obawiam się, że nauczyciele nawet nie spróbują strajkować. A przecież nie można pozwalać, żeby ktoś nam pluł w twarz. Taki człowiek nie ma poczucia własnej godności, więc jak ma przekazywać postawy i etykę naszym dzieciom. Jak ma ich uczyć godności?

Nauczyciele spędzają z dziećmi mnóstwo czasu, często rozmawiają z nimi więcej niż my, rodzice. Przy tak niskim poczuciu własnej wartości, to nie będzie dobra relacja. A to się przenosi samoczynnie na nasze dzieciaki. Wielu nauczycieli ma poczucie zdrady i będą odchodzić z zawodu, część ucieka na emeryturę. To będzie powodowało kolejne fale konfliktu z rodzicami, bo rodzice też pracują i chcą stabilności, spokoju. To jest demolowanie państwa!

Zbliżają się wybory parlamentarne. Jakie nadzieje wiąże z tym szkoła?

Większość nauczycieli nie wierzy, że się coś zmieni, nawet przy jakiejś radykalnej zmianie władzy.

A jakie zmiany trzeba wprowadzić, żeby uzdrowić sytuację polskiej szkoły?

Ten system, który mamy, trzeba zaorać i zacząć od zera. Przestać kazać uczyć się na pamięć, a zacząć uczyć myślenia i znajdowania rozwiązań i odpowiedzi. Usunąć system ocen, bo są one bardzo subiektywne i nie odzwierciedlają umiejętności, często są emanacją stresu i nieradzenia sobie z nim. Jeśli nauczyciel miałby możliwość oceniania w sposób opisowy, mógłby lepiej komunikować się z rodzicami. To by zniwelowało tak zwany wyścig szczurów.

Powinniśmy uczyć prawdziwej demokracji przez szacunek do innych ludzi, na przykład, że nie ma różnicy, czy ktoś jest w pierwszej, czy w siódmej klasie, że dzieci nie muszą się razem bawić i rozumieć, ale żeby wiedziały, że warto się szanować. Pokazać, że nie musimy się ze sobą zgadzać i każdy ma prawo do swojej opinii. Tego w ogóle nie uczy się naszych dzieci w szkole! 

Do tego dajmy nauczycielom trochę więcej swobody w tym, jak dochodzić do celu. Przeżytkiem są egzaminy, matura i egzamin ósmoklasisty, nastawienie całego systemu na to, żeby zdać egzamin. Kolejna rzecz bez sensu to podstawa programowa. Dlaczego nie sformułować, jakie umiejętności powinien mieć uczeń na końcu szkoły, tak jak jest w Finlandii, i zostawić sposób osiągania tej wiedzy nauczycielom? Oni naprawdę mają praktykę i wiedzę. Być może w ten sposób będą mieli trochę więcej szansy dotrzeć do pojedynczych uczniów, czego teraz brakuje.

No i zamknięcie tego systemu pracy tak, by nauczyciel nie musiał zabierać pracy do domu, żeby wszystko odbywało się w budynku szkoły, a po powrocie do domu miał już czas tylko dla swojej rodziny.

Dziękuję za rozmowę.

(Stefan Janicki)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(8)

UrsyniakUrsyniak

13 1

1. Wywiad fatalny w realizacji. Wygląda jak posklejane części nie mające ze sobą nic wspólnego.
2. Facet absolutnie nic nie powiedział. Ponarzekał na to co wszyscy i tyle. Żadnych poważnych diagnoz i konkretnych rozwiązań.
3. Jedyny pomysł, jaki tu znalazłem to rezygnacja z ocen. I teraz nauczyciel ma zamiast postawić jednego znaczka w postaci oceny ma pisać elaboraty, aby rodzić był lepiej "zakomunikowany"? Przecież to godziny pracy dla nauczyciela. I to ma ich odciążyć? No brawo! A jak nie będzie ocen, to jak potem przeprowadzić rekrutację do szkół czy do uczelni? Ja mam lepsze świadectwo, bo pani nauczycielka dorysowała serduszko do mojego świadectwa opisowego.

Zawiedziony jestem tym artykułem. 20:21, 03.09.2023

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

ElizaEliza

0 3

To samo można powiedzieć o stanie wymiaru sprawiedliwości, pracuję tam od 15 lat i chyba wszyscy widzimy, że jest coraz gorzej, co jest zasługą "reformowania" przez wszystkie rządy, nie ważne z której strony. Facet stwierdził krótko "zaorać i zacząć od zera", a tego nie da się zmieścić w krótkim wywiadzie. Poza tym podsuwanie pomysłów przed wyborami jest karkołomne, przecież obecnie można wprowadzić wszystko rozporządzeniem z pominięciem obowiązujących ustaw, a jako budżetówka mamy serdecznie dosyć reformowania, bo zawsze kończy się tak samo - chaos, więcej zbędnej pracy i przerzucania papierków, a sprawy leżą i czekają. Za to zarobią szkoleniowcy, programiści i inne zawody związane z aktualną przy korycie władzą. Nie łudźcie się, po wyborach nie będzie lepiej, niezależnie kto wygra. 06:56, 04.09.2023


reo

maxmax

13 5

Platformie Obywatelskiej nie pomogą żadne wywiady o zaoraniu. Oni już sami się zaorali do zera przez to, że nie mają programu. Wszystkie sondaże wyraźnie pokazują, że ta śmieszna partyjka sromotnie przegra wybory. 07:47, 04.09.2023

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

Miliard_w_rozumieMiliard_w_rozumie

12 1

Racja. Agresją, która to wręcz odstrasza wyborców nic się nie wygra. 07:58, 04.09.2023


system finski system finski

8 0

Trzeba dążyć do systemu fińskiego. Kiedyś w czasie radiowej dyskusji o edukacji zadzwonił Polak z Finlandii i powiedział , że tam jeśli uczeń potrzebowały korepetycji to jest to traktowane jako porażka szkoły. 10:06, 04.09.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

neoneo

2 0

W modelu fińskim nauczyciel zarabia 4 tys euro miesiecznie, a wszyscy nauczyciele języków (ojczystego i obcych - maja o wiele więcej pracy) powyżej 5 tys euro. Nauczyciel to jest ktoś. Ponieważ nie ma tam pensji minimalnej - podam dla porównania: fińska pielęgniarka zarabia 1800€ budowlaniec 1700€ inżynier 4 tys €, informatyk 4,4 tys €, kelner 1,5tys€. W Polsce tez nie będzie dobrej szkoły bez dobrych zarobków. Jak wszyscy wiemy, szkoła daje przyszłość dziecku, ale także stanowi o życiu rodziców (relacje społeczne, emerytury, etc.) oraz o losach narodu. 14:55, 06.09.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ZekZek

0 3

I jedzcie teraz na fali takich artykułów i jak przez ostatnie lata obciążajcie swoją nieporadnością dzieci w szkole. Potem wszyscy powiedzą ze mamy młodzież w najgorszym stanie psych w Europie ale to przecież nie wina nauczycieli bo oni muszą walczyć o swoje. To od was zależy jak realizujecie ten przeciążony program ale przeciez powiecie ze to nie wy. Macie cale studia na zastanowienie sie po co to robicie i za ile. Nie dociera widac. Pogratulować dokladania cegielki do systemu. Jesteście jego częścią a nie ofiarą. 06:46, 08.09.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

idyldidlidyldidl

1 0

Zabawnie brzmią te piękne słowa, gdy zna się background. I nie onanizujmy się już tak systemem fińskim, bo tamta szkoła to nie tylko cud miód dla ucznia (i rodzica), ale też wysokie zarobki nauczyciela (boli, co?). A koniec końców i tak chodzi o normy społeczno-etyczne i o cały ogólny rozwój i poziom społeczeństwa, który u nas raczej upada, niż się rozwija. 00:10, 09.10.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%