60 lat mija całkiem zapomnianego i tragicznego wydarzenia na granicy dzisiejszego Ursynowa i dzielnicy Włochy. Lądujący na lotnisko na Okęciu samolot vickers viscount runął na ziemię. Zginęły 33 osoby, w tym twórca silnika legendarnej Syreny.
Był wieczór, pochmurne niebo, panował kilkustopniowy mróz, gdy do lotniska na Okęciu zbliżał się vickers viscount 804 o numerze SP-LVB. Leciał z Brukseli, po drodze zahaczając o Berlin. Maszyna niecały miesiąc wcześniej trafiła do Polski z Wielkiej Brytanii. PLL LOT zakupił ją - razem z dwiema kolejnymi - od British United Airlines. Lądowanie zaplanowano na 19:35. Samolot znalazł się jednak na ziemi pięć minut wcześniej.
- Z chwilą, gdy maszyna znalazła się tuż nad lotniskiem, kapitan - zgodnie z przepisami - poprosił o zgodę na lądowanie. Po wyrażeniu zgody przez „wieżę” maszyna obniżyła lot, zapaliły się reflektory samolotu, które zawsze w nocy włącza się tuż przed lądowaniem. W kilka sekund potem - jak opowiadają świadkowie - zauważono najpierw niewielki błysk, równocześnie dał się słyszeć huk i buchnęły płomienie ognia - tak opisywał katastrofę Viscounta z 19 grudnia 1962 roku „Dziennik Bałtycki”.
Na miejsce ruszyły wozy strażackie i karetki pogotowia. - Niestety żadna pomoc nie była już potrzebna. Wszyscy pasażerowie samolotu zginęli pod szczątkami maszyny - czytamy w oficjalnych komunikatach sprzed 60 lat.
Na pokładzie łącznie z pięcioosobową załogą były 33 osoby. Wśród ofiar były postacie nietuzinkowe. Zginęli wówczas twórca silnika kultowej Syreny Fryderyk Bluemke, dyrektor Liceum Muzycznego w Warszawie Aleksander Jarzębski czy Marek Kwiek - profesor Uniwersytetu Poznańskiego i poseł na Sejm.
Zakupione przez LOT vickersy od samego początku prześladował pech. Były dużo nowocześniejsze i bezpieczniejsze od przestarzałych maszyn, na których latali polscy piloci, ale jednocześnie dużo bardziej skomplikowane w obsłudze. Jeszcze podczas szkolenia w Anglii omal nie doszło do rozbicia jednego z nich. Wówczas jednak zawinił instruktor lotów.
- Polscy piloci okazali się dobrymi uczniami. Znakomicie poradzili sobie z wykładami, które prowadzili producenci awioniki, silników i płatowca. Uzyskali najwyższą lokatę wśród dotychczas szkolonych obcokrajowców. Brytyjczycy byli zachwyceni kapitanem Mieczysławem Rzepeckim, który tak wnikliwie studiował instrukcję obsługi silników, aż znalazł błąd - pisał „Newsweek”.
Ten sam kpt. Rzepecki był dowódcą rozbitego vickersa i to najprawdopodobniej jego błędna decyzja (ale nie tylko) była przyczyną śmierci jego i kolejnych 32 osób. Tak wskazywał oficjalny raport przygotowany przez komisję - znaleźli się w niej również brytyjscy eksperci - która badała przyczyny katastrofy.
Wrak vickersa SP-LVB. fot. "Dziennik Polski"/domena publiczna
Trzeba jednak oddać kpt. Rzepeckiemu, że podczas dwóch prób lądowania nie miał łatwego zadania. W dniu katastrofy panowały trudne warunki atmosferyczne. Nie powinno to stanowić problemu dla doświadczonego pilota - Rzepecki miał wylatane miliony mil - ale z pewnością nie pomaga.
Zawiniła jednak bylejakość tamtych czasów - np. przestarzały system komunikacji z lotniskiem. Lotnisko na Okęciu miało już co prawda nowoczesny system ILS - Rzepecki zapoznał się z nim podczas szkolenia w Anglii - który pozwalał na lądowanie przy braku widoczności. Tyle że... w magazynie, bo zabrakło dewiz na zakup kabla i na uruchomienie systemu. To dlatego kpt. Rzepecki lądował przy wsparciu radiolatarni.
- Tyle że tego dnia z trzech radiolatarni, które pracowały na Okęciu, dwie były zepsute. Gdy w końcu udało się złapać sygnał jedynej działającej, samolot był już zbyt nisko. Zwyciężył odruch z samolotów tłokowych, na których Rzepecki wylatał dwa i pół miliona kilometrów. Aby poderwać maszynę, raptownie zwiększył moc. Niestety, silniki turbośmigłowe, by nabrać prędkości, na kilka sekund zmieniały kąt łopat śmigieł. Samolot na ułamek sekundy zwolnił. Ale dla ciężkiej maszyny to było już zbyt wolno. Zaczęli spadać - przywołuje ustalenia komisji „Newsweek”.
Być może kpt. Rzepecki zareagowałby inaczej, gdyby polscy piloci ukończyli ostatni etap szkolenia w Anglii? Brytyjczycy naciskali na dyrekcję LOT, by Polacy swoje pierwsze samodzielne loty odbywali pod ich okiem. Odmówili nawet podpisania licencji na pilotowanie viscountów, gdy dyrekcja polskich linii się na to nie zgodziła. Wówczas LOT uznał, że wystarczy, jak w załodze będzie trzech pilotów.
Vickers Viscount 804 w barwach PLL LOT o numerze SP-LVA - bliźniaczy do samolotu, który rozbił się 19 grudnia 1962 roku. fot. Ralf Manteufel
„Dziennik Bałtycki” wspominał, że była to pierwsza katastrofa lotnicza na Okęciu od czasu zakończenia II wojny światowej. Była to też prestiżowa klapa dla rządu PRL. Właśnie rozbił się dopiero co sprowadzony z Zachodu samolot, który miał zachęcić tamtejszych pasażerów do korzystania z polskich linii. Skończyło się na tym, że całą winą obarczono kpt. Rzepeckiego.
- O zepsutych radiolatarniach, braku systemu ILS i rezygnacji z ostatniego etapu szkolenia nawet nie wspomniano. Aby zatuszować skutki wypadku, natychmiast zakupiono brakujący kabel. Sprowadzono z Anglii instruktora, kapitana Coetsa, który od razu zaczął latać z polskimi załogami - opisuje „Newsweek”.
Nie obyło się bez konsekwencji. Rodzina jednego z zagranicznych pasażerów rozpoczęła w sądzie w Stanach Zjednoczonych walkę z LOT o odszkodowanie. Polskie linie walkę tę przegrały, a Towarzystwo Ubezpieczeniowe Warta musiało wypłacić kilka milionów dolarów zadośćuczynienia.
O mały włos nie doszłoby do kolejnych katastrof. Zaledwie rok później rozbiłby się kolejny, znów na Okęciu. Po trzech nieudanych podejściach do lądowania miał już lądować awaryjnie w polu. Wówczas wielce prawdopodobnej katastrofie zapobiegł nieznany żołnierz. Podał pilotom tajne dane, a samolot ostatecznie wylądował na wojskowym lotnisku w Łęczycy.
W sierpniu 1965 roku z Kopenhagi leciał natomiast vickers numer SP-LVC. Piloci trafili wówczas na burzę, dodatkowo zepsuł się system zapobiegający oblodzeniu skrzydeł. Koniec końców maszyna dotarła do Warszawy w jednym kawałku. Tyle szczęścia nie miał SP-LVA. Leciał z Francji tego samego dnia i wleciał w tę samą burzę. Samolot spadł niedaleko Sint-Truiden-Jeuk w Belgii. Ostatecznie jedyny ocalały viscount został sprzedany w 1969 roku do Nowej Zelandii i na dobre zakończyła się ich przygoda w polskiej żegludze powietrznej.
2 0
Może redakcja przypomni wszystkie katastrofy samolotów LOT-u po II WŚ (te z ofiarami).
0 1
Na Okęciu nie ma do dzisiaj systemu ILS kategorii pozwalającej lądować przy zerowej widoczności.