W nocy z niedzieli na poniedziałek przed północą, w alei KEN, auto marki Jaguar na prostym odcinku ulicy uderzyło w latarnię. Kierowca był pijany. Okazało się, że ma też więcej grzechów na sumieniu.

Tuż przed północą w alei Komisji Edukacji Narodowej - pomiędzy Płaskowickiej a Benedykta Polaka - kierowca Jaguara na warszawskich numerach rejestracyjnych uderzył z impetem w latarnię. Auto odbiło, obróciło się w poprzek jezdni i zastygło. Po chwili z samochodu zaczęli uciekać kierowca i pasażerowie.

Nieliczni o tej porze przechodnie oraz przejeżdżający aleją kierowcy nie mogli się nadziwić, że nieczęsto spotykane, luksusowe auto stoi porzucone na środku ulicy i utrudnia przejazd. Kilkoro gapiów zaczęło szukać w środku Jaguara kierowcy, myśląc, że coś mu się stało. Na próżno. Zarówno pasażerowie, jak i kierowca przepadli. Mieszkańcy zaczęli kierować ruchem, ostrzegając nadjeżdżających kierowców sygnałami świetlnymi z latarki w telefonie.

Po wezwaniu policji odnalazł się kierujący Jaguarem. 30-letni mężczyzna miał 1,2 promila alkoholu we krwi. Nie umiał wytłumaczyć co się stało i dlaczego oddalił się z miejsca kolizji.

- Okazało się, że mężczyzna był poszukiwany przez inną jednostkę policji za inne, poważniejsze przestępstwa - mówi asp. sztab. Robert Koniuszy z mokotowskiej komendy policji.

30-latek trafił do policyjnego aresztu. Będzie odpowiadał nie tylko za jazdę po pijanemu, ale również za swoje wcześniejsze - dużo poważniejsze - grzechy.