Zamknij

Ursynów ma 45 lat. "Z fuszerek wychodziliśmy latami, ale było warto!"

11:30, 08.01.2022 Kamil Witek

Najpierw była euforia, potem przyszło rozczarowanie, ale koniec końców i tak wszyscy byli szczęśliwi. Równo 45 lat temu pierwsi mieszkańcy Ursynowa odebrali klucze do swoich nowych mieszkań w bloku przy ul. Puszczyka 5.

8 stycznia 1977 roku, środek zimy. Dookoła pusto, wszędzie rozkopana ziemia. Cały czas trwa budowa nowoczesnego - jak na ówczesne standardy - ogromnego osiedla. Na razie gotowych jest zaledwie kilka bloków. Z gospodarską wizytą dzień wcześniej przybywa I sekretarz KC PZPR Edward Gierek wraz z towarzyszem Karkoszką. Towarzyszą im architekci, budowniczy i oczywiście ekipa filmowa.

Muszę powiedzieć, że sam układ budynków jest ładny - mówi „Pierwszy”. - I dobrze, że nie wszędzie pchacie się do góry, wiecie, trzeba trochę tych niższych domów też - dodał. - Budujecie na lata, chodzi o to, żeby ci, którzy będą tu mieszkali za 20-30 lat, nie mówili o was źle.

Chwilę po wizycie “Pierwszego” po klucze do swoich nowych mieszkań w bloku przy ul. Puszczyka 5 zaczęli schodzić ursynowscy pionierzy. Jako pierwszy swój komplet otrzymuje Wacław Oświt - betoniarz Kombinatu Warszawa Południe, druga jest Barabra Dondalska, pielęgniarka. Tak wyglądały początki osiedla Ursynów - dziś jednej z największych dzielnic Warszawy.

foto: kadry z reportażu TVP (1977 r.)

Jedną z pierwszych rodzin - jeśli nie pierwszą - która sprowadziła się na Ursynów, byli państwo Kornilukowie.

Nie byłem pierwszym oficjalnie, bo to sąsiad klucze dostał wcześniej. Ja jednak zamieszkałem szybciej - sąsiad wprowadził się dopiero za jakiś czas. Pamiętam, że moja żona odbierała nasze klucze, ja dojechałem jakoś w trakcie. W pracy byłem. Mieszkanie zaklepałem sobie już wcześniej, podobał mi się układ i 4. piętro, choć tego akurat nie przemyślałem, bo z biegiem lat stanowiło to coraz większe utrudnienie. Do spółdzielni zapisałem się w 1969 roku, mieszkanie dostałem 8 lat później, ale na telefon czekałem jeszcze dłużej- 12 lat

- wspominał nieżyjący już Eugeniusz Korniluk.

 powyżej: artykuły z Expressu Wieczornego z 10 stycznia 1977 r. (ze zbiorów ursynow.org.pl)

Miesiące mijały i kolejni mieszkańcy zapełniali kolejne mieszkania rodzącego się Ursynowa.

Klucze do naszego pierwszego mieszkania na Ursynowie, odebraliśmy 28 kwietnia 1977 r. To dopiero była chwila! Pierwszego maja z okna obserwowałam, jak pracownicy TVP w czynie społecznym kopali trawnik i sadzili drzewka. Było to przy bloku na Pięciolinii 5. Zapraszali mnie do pomocy, niestety byłam w końcówce ciąży i mogłam tylko kibicować

- tak o swoich pierwszych wspomnieniach z Ursynowa opowiada pani Krystyna.

Do nowych bloków wprowadzały się często młode rodziny, które utęsknieniem czekały na możliwość zamieszkania we własnym “M”. Dla wielu wyprowadzka na Ursynów oznaczała niezależność. Wśród nich były Jolanta Mosirer i Elżbieta Hołubowicz, które także zamieszkały w bloku przy Puszczyka 5.

- Wcześniej mieszkaliśmy na Chmielnej, dawniej Rutkowskiego - u mojej teściowej. Zależało nam, żeby już iść na swoje - z uśmiechem wspomina pani Jolanta. - Przydział dostaliśmy na Puszczyka i na Wokalnej. Powiedziano nam jednak, że na Wokalnej są dopiero fundamenty i wprowadzić się będzie można za kilka lat. Bez wahania wybraliśmy Puszczyka, bo chcieliśmy mieszkać u siebie jak najszybciej - opowiada pani Elżbieta. 

W pierwszych tygodniach zasiedlania na parterze bloku przy Puszczyka 5 zorganizowano wystawę mebli - można było wybrać wyposażenie kuchni i pokoju. Alternatywą było stanie w kolejkach gdzieś indziej, bez gwarancji kupna i dostawy. Gdzieniegdzie od samego początku mieszkania były umeblowane - oczywiście trzeba było za to potem dopłacić.

- Mnie, jako małą dziewczynkę zachwyciła tapeta na ścianach, inna w każdym pokoju - wspomina pani Agnieszka.

Czar jednak dosyć szybko prysł. Na jaw zaczęły wychodzić wszystkie niedociągnięcia. Używane podczas budowy materiały były marnej jakości. Jak w przypadku wspomnianych tapet. Jak wspomina pani Jolanta - nie było pod nimi nawet tynku, tylko goły beton. W mieszkaniach często było zbyt wilgotno, pojawiał się grzyb. Metraże były fatalnie rozplanowane, zupełnie jak w serialu "Alternatywy 4".

Duży kłopot sprawiało suszenie pieluch z tetry. Mieszkania w budynkach w technologii WK-70 miały bowiem słabą wentylację. Zimą żelazkiem dosuszałem pieluchy.

Kuchnia oddzielona była od dużego pokoju ścianką działową w taki sposób, że wnęka na szafę w pokoju powodowała, że utworzył się korytarzyk wewnątrz kuchni. Przesunęliśmy więc ściankę, dzięki czemu mogliśmy ustawić stół w kuchni

- wspomina na łamach książki "Historia Ursynowa. Okiem dziennikarza" Andrzej Rogiński, który na Ursynów wprowadził się w 1979 r.

Mieszkańcy wspominają o marnej stolarce, krzywych ścianach i przede wszystkim o nieszczelnych oknach. Wiatr hulał po ursynowskich mieszkaniach tak, że był nawet problem z używaniem zapalniczki. - Brało się to, co dawali. Każdy miał to samo - wspominał Eugeniusz Korniluk. Nie brakowało także typowych dla czasów PRL absurdów.

Mieliśmy cudaczne czasy, wszystko było trudne, ale i śmieszne w jakiś sposób. Jeszcze nie mieszkaliśmy na Puszczyka, ale przyszliśmy z żoną na kolejne oglądanie. Okazało się, że spółdzielnia nakleiła na ściany nowe tapety. Byłem pewien, że pomyliliśmy mieszkania, bo po co remontować coś, co nie zostało jeszcze zużyte? To było jednak nasze mieszkanie. Nigdy nie dowiedziałem się, o co chodziło z tą zmianą tapety! 

- dodaje jeden z pierwszych mieszkańców bloku przy Puszczyka.

Kaloryfer w łazience zamontowano pod wanną, ale dzięki temu mieliśmy gorące kąpiele

- z uśmiechem wspomina pani Jolanta.

powyżej: robotnicy na budowie osiedla Ursynów. Foto: Grażyna Rutkowska (ze zbiorów NAC)

Jednak życie we własnym “M” potrafiło zrekompensować wszelkie niedogodności. Nawet te poza samymi mieszkaniami. Ursynów cały czas był rozkopany. Królowały błoto i ziemia.

Zrobienie zakupów w jedynym wówczas sklepie mieszczącym się „w autochtonicznym” zachowanym zresztą do tej pory ceglastym budynku [“Czerwoniak” przy ul. Barwnej - dop. red] poprzedzała w słotę trudna wyprawa, połączona z brnięciem po kolana w błocie i ryzykiem upadku na glinianym pagórku.

Z kolei kiedy świeciło słońce, spacery z dzieckiem w kierunku pobliskich dzikich łączek wymagały poruszania się po szlakach wozów ciężarowych, których kierowcy mieli inne zmartwienia, niż np. troska o to, by nie obsypać dziecięcego wózka brudnym pyłem

- pisała już w 1979 roku - dwa lata po przeprowadzce - na łamach “Stolicy” Marta Filipczak.

Jeśli chodzi o sklepy, to oprócz wspomnianego punktu w “Czerwoniaku” z czasem pojawiły się kolejne. Były kontenery przy dzisiejszej stacji metra Ursynów, słynny Megasam przy ul. Surowieckiego oraz “Pszczółka Maja” przy Puszczyka 9.

Pamiętam, że w Mai zawsze były kolejki matek z dziećmi i zawsze można tam było dostać papier toaletowy. Ludzie z całej Warszawy przyjeżdżali, żeby u nas papier kupić

- zauważa pani Elżbieta.

powyżej: Czyn społeczny. Mieszkańcy sami kończyli to, czego nie zrobili budowlańcy. Foto: Grażyna Rutkowska (ze zbiorów NAC)

Dojazd na Ursynów wcale nie był taki prosty. Do nowych osiedli można było dostać się na trzy sposoby. Jednym z nich była taksówka. Tyle że taksówkarzy chętnych do przejażdżki na Ursynów wcale nie było łatwo znaleźć. Głównie przez stan tutejszych dróg - podobny do chodników.

Taksówkarze starali się unikać jazdy na Ursynów, lękając się o resory, o kurs powrotny, a czasem również o to, że zabłądzą. Druga taryfa obowiązywała przez pół roku już od wysokości wyścigów konnych

- pisała Filipczak.

Jedna z pierwszych mieszkanek wspomina, że w spółdzielni podali jej tylko numer bloku i wskazówkę, że to "blisko Dolinki Służewieckiej". Swojego mieszkania musiała już poszukać sama.

- Nie było adresowych numerów bloków, tylko budowlane, a więc swój blok rozpoznawałam po kolorze szyb w klatce i po tym, że przed blokiem stały trzy drewniane domki dla dzieci - mówi pani Agnieszka.

Kolejnym sposobem, w jaki można było dostać się na Ursynów były tramwaje. Do dziś mają pętlę na pobliskich Wyścigach. - Mama szła na piechotę przez błoto do pętli tramwajowej, by dojechać do szpitala i mnie urodzić. Ale ja nie narzekałam - opowiada z przymrużeniem oka pani Aleksandra.

Początkowo na Ursynów dojeżdżała tylko jedna linia autobusowa: 192 bis. - Matko, żeby rano wsiąść do autobusu, to trzeba było mieć szczęście! Codziennie rano woziłam swoje małe dziecko do teściowej na Śródmieściu - później szłam do pracy - przypomina pani Jolanta.

Sąsiedzi trzymali się razem

W założeniu prof. Marka Budzyńskiego - głównego architekta osiedla - Ursynów miał być miastem w mieście. Zafascynowany dokonaniami duńskich architektów chciał nie tylko zapewnić miejsca zamieszkania, ale stworzyć całą społeczność. Pomiędzy luźno rozlokowanymi blokami miały powstawać centra społeczne i usługowe - szkoły, kilkanaście żłobków, 7 dużych przychodni zdrowia, kompleks handlowy z kinem, aż dwa szpitale. Prawie nic z tego nie wyszło. To jednak nie przeszkodziło mieszkańcom w utrzymywaniu dobrych stosunków między sobą.

Z sąsiadem, który w 1977 roku jako pierwszy dostał klucze, przyjaźniłem się przez lata. On już nie żyje, ale utrzymuję kontakt z jego żoną, która teraz mieszka w Słupsku. Było sporo ludzi wykształconych, ale i robotnicy mieszkali, jak ja. Pamiętam, że sąsiedzi z trzeciego piętra już na początku mieli telefon. Chodziło się do nich zadzwonić czasem, staraliśmy sobie pomagać, żyć w zgodzie

- przekonuje pan Eugeniusz.

Sąsiedzkie stosunki były zupełnie inne niż dziś. Zawsze witaliśmy nowych lokatorów, robiło się ciasta powitalne. Wszystkie dzieci z bloku wołały do kobiet "ciociu". Takie to były czasy. Na całym osiedlu same ciotki i wujkowie

- śmieje się pani Jolanta.

Kwitło balkonowe życie, drzwi do mieszkań zawsze były otwarte - a nuż sąsiad wpadnie na pogawędkę. Pierwsi mieszkańcy Ursynowa tworzyli jedną, wielką rodzinę. I do dzisiaj z nostalgią wspominają te, chociaż trudne, to szczęśliwe czasy.

Czasy się zmieniają i ten nasz kochany Ursynów się zmienia. Kiedyś był jeden autobus, dziś są dziesiątki. Tak samo ze sklepami, kinami, kawiarniami. Bardzo dobrze wspominamy tamte czasy, jakoś może mniej wszystkiego było, ale doceniało się drobiazgi. Łatwiej było być szczęśliwym

- podsumowują panie Jolanta i Elżbieta.

(Kamil Witek)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(8)

Mieszkaniec UrsynowaMieszkaniec Ursynowa

19 0

Tak,więcej życzliwości to jest to,dbanie też o to co wokół,fakt wtedy było wszystkiego mniej,ale było paradoksalnie lepiej pod wieloma względami. 12:03, 08.01.2022

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

qq

2 0

dziki turbokapitalizm zrobil z nas zombi, nie tylko na ursynowie 21:03, 09.01.2022


reo

SasiadSasiad

22 1

Takiego Ursynowa i takich ursynowian już nie ma. Wiem, bo mieszkam tu od 1978. Ludzie klepali ta sama biedę. Teraz, nie znam większości sąsiadów w swoim bloku, a o zwykłe „dzień dobry” jest bardzo trudno. Ludzie jacyś mało życzliwi i z niechęcią wypisana na czole. Co się z nami stalo? 13:50, 08.01.2022

Odpowiedzi:2
Odpowiedz

HmmmHmmm

8 2

To niestety prawda, a najgorzej, że obecni rodzice nie uczą dzieci, aby do sąsiadów mówić "dzień dobry," przepuścić w drzwiach i tym podobne. Pamiętam do dziś, jak moja mama kazała mi się kłaniać wszystkim sąsiadom i dla mnie to było czymś naturalnym. 17:35, 08.01.2022


PauloPaulo

1 0

I z tym się nie zgodzę. "Dzień dobry" mówią mi ludzie z sąsiednich bloków, choć nie zamieniłem z nimi słowa w jakiejkolwiek rozmowie. 14:31, 10.01.2022


PauloPaulo

11 1

Zawsze odbierałem Ursynów, jako dzielnicę przyjazną. Zawsze chciałem tu mieszkać. Niestety, (względy finansowe) było mi dane zamieszkać tu dopiero w 2012 roku. Poczułem, jakbym się przeprowadził do innego miasta, pełnego czegoś pozytywnego. Szanuję tę dzielnicę i życzę jej jak najlepiej. Pozdrawiam! 17:32, 08.01.2022

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

HyHy

4 1

Ursynow ma wiele atrakcji i wygodnie sie tam mieszka. 21:01, 08.01.2022


CikCik

6 0

W latach 80-tych chodziłem do szkoły na Mokotowie. W klasie oprócz mnie była jeszcze tylko jedna osoba z Ursynowa. Ówczesny stosunek do mieszkańców Ursynowa ze strony nie tylko uczniów ale i nauczycieli był prosty: tam się sprowadza wiocha. Pamietam do dziś jak Pani od chemii mówiła jak to wiocha się tam nasprowadzala, pokupowali sobie pieski i miastowych udają. I tak oto dla wielu byłem wiesniakiem i na nic były tłumaczenia, że też jestem z Mokotowa. 10:28, 09.01.2022

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%