Zamknij

Ultrakolarz z Ursynowa chce podbić Amerykę! WYWIAD

14:29, 13.09.2018 Marta Siesicka-Osiak Aktualizacja: 11:33, 23.09.2018
Skomentuj fot. Andrzej Seta fot. Andrzej Seta

Remek Siudziński – ultrakolarz, mieszkaniec Ursynowa, którego na pewno nie raz widzieliście, kiedy szusował po dzielnicowych drogach. Jako jedyny Polak przejechał wszerz całą Amerykę podczas Race Across America. Zajęło mu to 12 dni. Teraz szykuje się do wygrania tego wyścigu.

Co właściwie kryje się za słowem „ultrakolarz”? Czym różni się od kolarza?

Ultrakolarstwo nie ma jednej definicji, ja przyjmuję, że są to wyścigi dłuższe niż 500 km. To taka granica, kiedy zamiast normalnie spać po prostu jedzie się dalej non-stop. Takie rowerowe 500+.

Co to znaczy non-stop? Tysiące kilometrów, kilkanaście dni, tak zupełnie bez przerwy?

Nie da się jechać zupełnie bez postojów. Trzeba robić przystanki na potrzeby fizjologiczne, na te 1,5 godziny snu dziennie. Poza tym robi się przystanki, żeby zjeść stały pokarm, bo resztę - żele, batony, pokarmy płynne, jemy „w locie”.

Taki wyścig wymaga dużych przygotowań, niesamowitej kondycji i czasu. Czy kolarstwo to Twój zawód?

To jest mój zawód, ale nie główny. Mam firmę, wykonuje projekty analityczne dla różnych instytucji. Kolarstwo także jest zawodem, bo podchodzę do niego profesjonalnie. A zarabiam na wykładach motywacyjnych, na których np. pokazuje jak sport przekłada się na biznes. Podobno jestem inspirujący!

fot. Andrzej Seta

A jak wygląda Twój dzień? Jak godzisz zawody, treningi z pracą?

To zależy od dnia. Czasem pracuję u klienta, czasem w domu, czasem w trasie. Do tego dochodzi tygodniowy plan treningowy. W moim życiu są trzy role, które się uzupełniają i wspierają: jestem mężem i tatą, profesjonalistą, jeśli chodzi o biznes i pasjonatem kolarstwa. To wszystko się nawzajem nakręca, na wszystko po prostu musi być czas.

Ile czasu poświęcasz na treningi? Jeździsz po Ursynowie?

Tygodniowo trenuję kilkanaście godzin, ale nie tylko jeżdżąc na rowerze. To też siłownia, basen, masaże, sauna, w okresie zimowym jest zdecydowanie bardziej multidyscyplinarnie. Choć nie jeżdżę tylko wtedy, kiedy jest ślisko i jest burza.

Na przykład dzisiaj rano jeździłem na drodze dojazdowej do wyścigów konnych – to świetne miejsce na krótki trening, godzinny. Robię 10 kółek po 2 km plus dojazd i powrót. Nie ma tam prawie ruchu samochodowego, ciche, zielone miejsce.

Na dłuższe treningi ruszam w kierunku Konstancina, Góry Kalwarii, zazwyczaj wieczorami, kiedy jest mniejszy ruch i można skorzystać z miejsca na szosie. A w każdą środę o 22:00 mamy spotkania kolarskie pod nazwą Pętla Kopernika. Przyjeżdża kilkanaście-kilkadziesiąt osób, trenujemy na trasie interwałowej. Zapraszamy wszystkich chętnych – oczywiście z kaskiem i oświetleniem.

fot. Andrzej Seta

A skąd u Ciebie miłość do kolarstwa. To dziecięce marzenie?

Rower był w moim życiu obecny od zawsze. W dzieciństwie spędzałem mnóstwo czasu z kolegami na rowerze pod blokiem w Koluszkach, gdzie chodziłem do podstawówki. Był wtedy mały ruch samochodowy, a rower był przydatnym środkiem transportu i rekreacji. Wtedy do dyspozycji dzieci była piłka i rower, bez komputerów i telefonów.

Poza tym jako dziecko lubiłem oglądać olimpiady, mecze i miałem takie dziecięce marzenie, żeby być po drugiej stronie ekranu, zostać sportowcem. Życie jednak mijało bez wyczynowego sportu, ale marzenia zostały. Wtedy pojawiły się górskie maratony rowerowe dla amatorów i zobaczyłem w tym swoją szansę.

W 2003 roku wystartowałem po raz pierwszy i zdałem sobie sprawę, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć trenować. W Polsce jeszcze to nie jest tak powszechne, ale np. w Austrii sport jest uprawiany i promowany niezależne od wieku.

Od tamtej pory minęło 15 lat. Co się działo przez ten czas?

Okazało, że im dłuższy dystans, tym bardziej mi się to podoba i mam lepsze wyniki. Zacząłem szukać tych najdłuższych wyścigów w Polsce, np. Bałtyk-Bieszczady Tour, a Race Across America stał się marzeniem i celem.

Ale tam nie jest tak, że kolarz jedzie sam, trzeba mieć zespół i zaplecze techniczne. Na początku chciałem po prostu jeździć, a nie budować zespół. Ale to był konieczny element, więc zacząłem tworzyć team wspierający.

Potem okazało się to bardzo ciekawym doświadczeniem. Można poznawać nowych ludzi, tworzy się coś jednoczącego. Po kilku dobach jazdy, walce z pogodą, własnymi słabościami czuje się tego ducha zespołu.

fot. Andrzej Seta

Twój zespół tworzą trenerzy, masażyści, technicy, fotografowie, kierowcy, ale nie pojedzie się bez dobrego sprzętu. Ile rowerów jedzie z wami?

Są dwa typy rowerów, zabieram ze sobą dwa szosowe, trzeci – czasowy, który sprawdza się na płaskim terenie. Kiedy pojawiają się górki, teren pofałdowanym wsiadam na szosówkę, jest to rower, który wygląda, jak ten, na których jeżdżą kolarze w Tour de France. Są w nim są jednak pewne udogodnienia: siodełko przystosowane do długich dystansów, amortyzacja ramy, specjalne przedłużenie kierownicy, tzw. lemondka.

Twoja rodzina też złapała rowerowego bakcyla?

Dzieci i żona nie jeżdżą wyczynowo, ale w niedziele często jeździmy razem rekreacyjnie. Ostatnie wakacje spędziliśmy w Czechach, które zwiedzaliśmy na rowerach - taki aktywny wypoczynek. Mogę poleżeć na plaży, a nie za długo!

Właśnie ukończyłeś po raz czwarty wyścig dookoła Austrii - Race Around Austria. Co dalej?

Zająłem ósme miejsce na 16 startujących, to był wynik poniżej moich oczekiwań. Liczyłem, że będę trzeci lub chociaż osiągnę lepszy wynik niż ostatnio. Ten progres był mniejszy niż zakładałem, więc właśnie zmieniam trenera i rozpisujemy nowe plany treningowe. W perspektywie najbliższych 2-3 lat mam ponowny start w Race Across America i jadę tam, żeby wygrać!

A więc życzymy Ci powodzenia!

fot. Andrzej Seta

[ZT]12607[/ZT]

(Marta Siesicka-Osiak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%