Zamknij

Ojciec al. KEN. Urzędował w barakach, wymyślił ursynowskie City. WYWIAD

09:17, 03.05.2018 Marta Siesicka-Osiak Aktualizacja: 09:33, 03.05.2018

Ojciec alei KEN, urzędował w barakach, wymyślił ursynowskie "city" na Imielinie. Pierwszy burmistrz Ursynowa – Stanisław Faliński został wyróżniony odznaką "Zasłużony dla Warszawy". Nam opowiada, jak rządziło się gminą w latach 90. XX wieku. 

Na Ursynów przybył w 1981 roku, jako dwudziestodwuletni student historii. Zamieszkał z mamą przy ul. Hirszfelda, rzeczy przewozili samochodem pożyczonym od wuja, z okien miał widok pola porośnięte łopianem. Przez kolejne lata zmieniał mieszkania, jednak zawsze w obrębie swojej dzielnicy. Dziś zamiast na łąki, ma widok na Lidla i Arenę Ursynów. Ale uważa, że to dobrze.

Zawodowo przez lata związany był z telewizją, prowadził cykle filmowe związane z historią, podczas jego pracy w TVP2 powstały m.in. „Notacje historyczne”, które emitowane są do dzisiaj. W latach 90. trafił do warszawskiej polityki, przez osiem lat był burmistrzem Ursynowa. Ale nie tego, który znamy teraz. Wielu wspomina go jako najlepszego włodarza, jaki nam się trafił.

Za swoje osiągnięcia w pracy w samorządzie oraz pracy naukowej, pod koniec kwietnia otrzymał honorową odznakę "Zasłużony dla Warszawy". Uroczyste przypięcie odznaki odbyło się podczas sesji rady dzielnicy, bo innego miejsca nie wyobrażał sobie sam odznaczony.

Nam Stanisław Faliński - dziś uczelniany profesor, kierownik Katedry Administracji i Zarządzania Publicznego Uniwersytetu Przyrodniczego w Siedlcach, opowiedział, jak rządziło się z baraków, jak budowano al. KEN i o tym, jak straciliśmy szansę na urząd skarbowy na Ursynowie.

Rok 1994 – wybory samorządowe. Został Pan wybrany na burmistrza gminy Ursynów i co dalej?

Sesja odbywała się w Natolińskim Ośrodku Kultury. Pełniłem funkcję burmistrza przez całą kadencję, do 1998 roku. Tu muszę się pochwalić, bo bardzo to sobie cenię, wszyscy radni, niezależnie od tego z jakich opcji politycznych byli, jednomyślnie wybrali mnie na drugą kadencję.

Urząd funkcjonował wówczas w... baraku.

Tak, najpierw istniało coś takiego jak filia urzędu mokotowskiego – jeszcze z czasów komunistycznych, na ul. Cynamonowej 1. Tam miałem swój pierwszy gabinet, jak zostałem wybrany na burmistrza. Ale to było za małe miejsce, aby mógł tam funkcjonować cały urząd 100-tysięcznej gminy. Zaczęliśmy szukać czegoś do wynajęcia. Uważaliśmy, budować trzeba w pierwszej kolejności drogi, szkoły. Chcieliśmy, żeby Ursynów mógł zacząć funkcjonować, nie jako ubogi krewny bogatego Mokotowa, ale rzeczywiście jako odrębna część miasta.

Ale dlaczego akurat te baraki?

Tak było najtaniej, a poza tym ciężko było znaleźć coś podobnego. Udało nam się ustalić, że są takie baraki po fabryce odzieżowej na Lanciego. Wyremontowaliśmy je i tam się przenieśliśmy w większości. To były parterowe baraki, ustawione wkoło z „patio” po środku. Tam była główna część urzędu, choć część tzw. obywatelska, wydawanie dowodów itd. została na Cynamonowej.

Jakie było Pana pierwsze działanie na objętym stanowisku?

Pierwsza rzecz jaką zrobiłem zostając burmistrzem było podkupienie kadrowej z urzędu mokotowskiego, po to, żeby ona potem wyprowadzała innych pracowników. Dzięki temu urząd zaczął działać naprawdę szybko i sprawnie.

Siedzieliście w tych barakach i nie marzył Wam się ratusz z prawdziwego zdarzenia?

Myśleliśmy o tym, żeby zbudować ratusz w drodze partnerstwa publiczno-prywatnego, czyli np., my damy działkę, a inwestor naniesienia, ale suma summarum, nie zostało to doprowadzone do końca, bo cały czas były inne potrzeby.

Jaka była Wasza pierwsza duża inwestycja?

Rozbudowa szkoły na Lokajskiego. Ale najważniejszą inwestycją była budowa al. KEN. Ja zawsze uważałem, że to taki niezbędny przestrzenny kręgosłup Ursynowa. Z resztą tak to było pierwotnie zaplanowane, ale jak to często w komunizmie bywało, niezupełnie to co zaplanowano – zrobiono.

A jak mieszańcy znosili tę budowę?

Wszystko szło dobrze. Choć zdarzyło się, że mieszkańcy protestowali, kiedy trzeba było likwidować parkingi strzeżone, tam gdzie KEN miał przebiegać. Ale ja byłem tu nieprzejednany. Uważam, że sprawowanie władzy polega na tym, że polityk ma wizję, do której musi ludzi przekonać.

Powiem rzecz mocno niepopularną, ale ci, którzy tę wizję tworzą, powinni być wizjonerami, dobrze wykształconymi, lepiej wiedzącymi, jak funkcjonuje społeczeństwo niż człowiek, który np. specjalizuje się w konstrukcji reaktorów atomowych.

Według wstępnych założeń KEN miał być budowany za pieniądze miejskie, ale był głównie budowany za nasze pieniądze. Troszkę miasto czasami dokładało, ale my uważaliśmy, że ma takie znaczenie dla Ursynowa i przestrzenne i gospodarcze, że trzeba w niego zainwestować, żeby później mieć z tego korzyści.

Jakie na przykład?

Pamiętam, jak sprzedawaliśmy na licytacji młotkowej, pierwszą działkę przy ul. Przy Bażantarni, kiedy jeszcze KEN-u nie było. Metr kosztował wtedy 70-80 dolarów, a parę lat później, sąsiednia działka została sprzedana za 500 dolarów za metr. To pokazuje sens takiego „zaciśnięcia zębów”, prowadzenia polityki prorozwojowej. Zresztą zawsze 20-30% naszego budżetu było przeznaczane na inwestycje.

To na co my zawsze zwracaliśmy uwagę, to było uregulowanie stosunków własnościowych. Poregulowanie co jest spółdzielcze, co nasze, podpisywanie porozumień. Uważaliśmy, że własność jest dobrą rzeczą nie tylko dla właściciela, ale też dla wspólnoty, bo organizuje życie społeczne.

A co Wam się nie udało?

Za późno zabraliśmy się za budowę ratusza. Pierwotny projekt zakładał, żeby tam gdzie jest ratusz powstały trzy „klocki”, jeden za drugim. Chcieliśmy, żeby przy ratuszu był urząd skarbowy, a przy nich dom towarowy. Chcieliśmy stworzyć takie „city” ursynowskie. W pewnym sensie udało mi się to, bo dzięki moim kontaktom, namówiłem inwestora, żeby pierwsze Multikino w Warszawie powstało właśnie na Ursynowie.

A jak urzędowało się w latach 90. na Ursynowie? Byliście bliżej ludzi?

Jeździłem często przed pracą rowerem, któregoś dnia, podjechałem na budowę jednego z rond na Pileckiego i chciałem zamienić dwa słowa z inwestorem. Podszedłem do robotnika, nie będę tu cytował dokładnie w jakich słowach zawołał swojego szefa, ale to było coś w stylu „szefie, jakiś taki-a-nie-taki na rowerze do pana”. To było zabawne i takie sympatyczne… Ja sobie ceniłem też to, że ludzie ze wszystkim skargami przychodzili bezpośrednio do mnie. Uważali mnie za swojego.

Urzędnicy też identyfikowali się z urzędem. Mówiło się o naszej gminie, „u nas” itd. To coś, co potem zostało zatracone. Wtedy było też nie do pomyślenia, żeby prezydentem, wójtem czy burmistrzem został ktoś, kto nie mieszka w mieście, którym ma zarządzać. To jest wbrew idei samorządów. Ktoś, kto ma rządzić lokalnie powinien być naszym sąsiadem, znajomym, „naszym człowiekiem”.

Mieszkańcy Ursynowa, wydają się od mocno zaangażowani w sprawy dzielnicy. Zawsze tak było?

Zawsze mieszkali tu ludzie dobrze wykształceni, świadomi i aktywni. Jak ja zaczynałem burmistrzowanie to około 30% dorosłych mieszkańców miało wyższe wykształcenie. Wyniki wyborów też zawsze pokazywały, że głosowano na te ugrupowania, o których można powiedzieć, że są ugrupowaniami inteligenckimi. Może to jest właśnie przyczyną tego zaangażowania?

A jak Pan ocenia swoich następców?

Trudno porównywać, bo nieporównywalna jest gmina z dzielnicą. Oni tak naprawdę nie mają żadnych kompetencji. Mają tyle kompetencji ile im przekaże miasto. Zawsze byłem zwolennikiem decentralizacji warszawskiej, czyli przekazania możliwie dużej części kompetencji, możliwe blisko ludziom.

Przeciętny ursynowianin nie ma świadomości, że obecnie rady dzielnic, mają jedną kompetencję – powoływanie i odwoływanie zarządu. A wszystko inne, budżet, który przyjmuje rada dzielnicy, to jeden z 18 aneksów do budżetu rady miasta.

Obecnie, politycy są głównie znani z tego, że są znani, a nie z tego, że się na czymś znają, Ta polityka w dużej części nie jest ściganiem się w pomysłach. Często jest się teraz w polityce dla samego bycia, a nie po to, żeby coś zrobić. W latach 90. to było nie do pomyślenia.

Przymierza się Pan do powrotu do polityki?               

Obecnie życie polityczne, jest tak upartyjnione, że ja się mogę przymierzać lub nie... W wyborach, w których startowałem w 2002 roku, mój komitet był oparty wybitnych osobach spoza życia samorządowego czy politycznego i tego ludzie w ogóle nie kupili.  

Ale przyznam, że już wsiąkłem w wykonywanie innego zawodu, jestem kierownikiem Katedry Administracji i Zarządzania Publicznego na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach i byłoby mi trudno robić coś na pół gwizdka. Robię to co robię, ale jestem oczywiście do dyspozycji, gdyby trzeba było coś doradzić lub pomóc.

Dziękuję za rozmowę.

(Marta Siesicka-Osiak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(4)

ktośktoś

6 4

Faliński jako burmistrz i z architektury Nowak jako vice burmistrz=wielki przekręt 10:21, 03.05.2018

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

ImielImiel

4 5

Masz dowody, to zglaszaj do prokuratury. Ale nie. To typowe cebulackie pier....nie frustrata. 08:30, 04.05.2018


reo

ObserwatorObserwator

0 0

Z tego co sobie przypominam to KEN zbudowano tak, że przy skrzyżowaniu z Herbsta/Jastrzebowskiego była różnica poziomów wynoszącą w górę jadące samochody. A czy dla ratusza nie planowano wówczas zakupu pomieszczeń w budynku Belgradzka/KEN gdzie powstało pozniej centrum handlowe? Chyba że to bylo za czasow innego Burmistrza bo lata lecą i nie wszystko można dobrze zapamiętać. 10:53, 04.05.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ProrokProrok

1 1

Możecie sobie nawet krzyże żelazne przyznawać. Wasz czas się skończył a marzeń o powrocie radzę nie mieć. Lepiej sobie obywatelstwo Szwajcarskie załatwić. 18:14, 04.05.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%