Zamknij

Maciej Bykowski: Ursynów jest miejscem, gdzie można wszystko! WYWIAD

12:40, 27.12.2020 Redakcja Haloursynow.pl Aktualizacja: 12:40, 27.12.2020
Skomentuj arch. prywatne M. Bykowskiego arch. prywatne M. Bykowskiego

Trafił do Warszawy z Elbląga – przywiodła go tutaj piłka nożna, klub z Konwiktorskiej – Polonia Warszawa. Przez lata „zaprzyjaźnił się” też z Ursynowem, na którym mieszka do dziś. A sąsiadem jest chociażby były selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Engel. Prowadzi dziś Szkołę Techniki Futbolu „Champion”, razem z byłym kolegą z boiska, Marcinem Mięcielem. Z Maciejem Bykowskim rozmawiamy o życiu na Ursynowie i nie tylko.

Zawsze pytamy wprost znanych mieszkańców Ursynowa - dlaczego akurat ta dzielnica? Co sprawiło, że zatrzymał się pan tutaj na dłużej?

Kiedy trafiłem do Polonii Warszawa w 2000 roku, akurat była to ta dzielnica, w której wciąż wszystko się rozbudowywało. Zresztą – sporo piłkarzy z mojego pokolenia, a także ludzi piłki również kupowało tutaj mieszkania. Należał do nich chociażby Tomasz Kiełbowicz, mój ówczesny kolega z drużyny. Były selekcjoner Jerzy Engel mieszka tutaj do dziś. Jesteśmy zresztą – można tak powiedzieć – sąsiadami. Mieszkał tutaj Marek Saganowski, mieszka też Marcin Mięciel, z którym założyliśmy razem STF "Champion", nasze piłkarskie dziecko, akademię piłkarską, którą prowadzimy od 6 lat. To była popularna dzielnica wśród piłkarzy, teraz przenieśli się – szczególnie, jeśli chodzi o Legię – głównie na Wilanów.

Trochę miast udało się po drodze zaliczyć…

Droga z Elbląga, mojego rodzinnego miasta, rzeczywiście była dosyć kręta. Były Tychy, Poznań, Bełchatów, Olsztyn, aż w końcu zgłosiła się Warszawa, właśnie w postaci wzmacniającej się wtedy Polonii – której dyrektorem sportowym był zresztą właśnie Jerzy Engel.

Jeśli chodzi o samo miasto… kiedy już spędziłem tu 3 lata, zdążyłem je poznać, zauroczyć się możliwościami, więc stwierdziliśmy, że tutaj zostaniemy. Poczułem, że to jest to miejsce. Stwierdziliśmy na samym początku z żoną, że jednak trzeba będzie gdzieś zatrzymać się na stałe. Jeśli ktoś dobrze dysponował pieniędzmi, to mógł zainwestować w nieruchomości. Wiedzieliśmy, że ich ceny będą tylko rosły, że każdy będzie chciał się sprowadzić do stolicy, że tutaj są warunki do rozbudowy. Tak też zrobiłem, kupiłem mieszkanie i tak mija sobie te 20 lat (z przerwami) spędzone w Warszawie.

Przerwy w pobycie tutaj - oczywiście - wynikały z tego, że grałem przez kilka lat w Grecji – na Krecie, w Atenach, później także w Werii i na Rodos. Wiedzieliśmy jednak, nawet pomimo tego, że będziemy wracać do Warszawy.

 źródło: arch. prywatne M. Bykowskiego

Co - według pana - jest najbardziej urzekające w Ursynowie?

Dla mnie Ursynów jest miejscem, gdzie można wszystko. Autentycznie wszystko – możliwości spędzania czasu jest naprawdę sporo. Jest mnóstwo lokali gastronomicznych, kina… może jedynie brakuje teatru i boiska pełnowymiarowego (śmiech). Ale jest to coś w rodzaju miasta w mieście.

Ursynów jest perspektywiczny i wciąż się rozwija. Jeśli chodzi o wybór szkół, nie ma z tym problemu, dzieci będą miały możliwości w zależności od predyspozycji. Sama dzielnica jest o tyle fajna, że jest… nowa. Miałem to wrażenie zresztą już wtedy, kiedy tutaj przyjeżdżałem – ciągle coś się tutaj działo, nowe inwestycje. To dzieje się do tej pory – perspektywy tutaj będą: Ursynów stał się trochę odzwierciedleniem Warszawy, która się rozwija.

A co najbardziej tutaj denerwuje?

Powiem szczerze… nie wiem, czy jest do czego doczepić. Może tylko mógłbym ponarzekać na to, że nie ma na Ursynowie lokali i knajpek, w których posiedzimy sobie do 2:00 lub 3:00 w nocy (śmiech). Często bywało tak, że kiedy zapraszaliśmy znajomych, to nie mogliśmy zostać nigdzie dłużej niż do północy i tzw. posiadówki przenosiły się do centrum. Akurat to szczęście, że blisko jest metro…

Jak przyjęła Pana Warszawa?

W 2000 roku? Powiem tak – razem z Tomkiem Kiełbowiczem wyjeżdżaliśmy dopiero około 20:00, wsiadaliśmy w samochody i dopiero wtedy poznawaliśmy miasto. Wcześniej tego nie robiliśmy, bo po prostu nie wiedzieliśmy, czy damy radę w korkach. Natężenie ruchu po prostu nas szokowało! To było zupełnie coś innego niż Bełchatów, Olsztyn, czy w przypadku Tomka - Częstochowa lub Tarnobrzeg. Warszawa była miastem, które mogło przytłoczyć nie dość, że młodego piłkarza, to jeszcze niedoświadczonego kierowcę.

źródło: arch. prywatne M. Bykowskiego

Dzielnica się rozbudowywała – miałem wrażenie, że wszystko jest nowe, dopiero stawiane są kolejne bloki. Było też jednak wrażenie pewnej pustki – jednak bloków było nieco mniej niż dzisiaj. Ale po jakimś czasie Ursynów przybrał ten obecny kształt. On zaczynał mi się kojarzyć z nowoczesnością.

Jak to się porównuje z rodzinnym miastem?

Kiedy przyjeżdżam do Elbląga… to po godzinie 20:00 jest duże prawdopodobieństwo, że nikogo nie spotkam na ulicy, albo będą to osoby, które można policzyć na palcach jednej ręki (śmiech).

Przecież Elbląg nie jest małym miastem…

Jeśli dobrze pamiętam, 130-140 tysięcy mieszkańców. Ale tam życie jest inne – warmińsko-mazurskie kojarzy się pewnie z większym spokojem. I takie jest też życie w Elblągu – spokojniejsze, mniej żwawe. Ale lubię tam przyjeżdżać. Mniejsze odległości między poszczególnymi częściami miasta też na pewno będą odróżniały to miejsce od Warszawy. Ale tempo życia na pewno postawiłbym na pierwszym miejscu.

Życie w Warszawie upłynęło mi zbyt szybko… niby jest to kilkanaście lat, ale upłynęło migiem. Oczywiście jednak, uwielbiam stolicę, to jest fenomenalne doświadczenie, by móc tu mieszkać. Koledzy z Elbląga pytają mnie zresztą, dlaczego akurat wybrałem Warszawę na miejsce zamieszkania, dlaczego nie wybrałem np. Trójmiasta…

Powiem na przykładzie mojej mamy – ona boi się przyjeżdżać do Warszawy swoim samochodem. Ma te same obawy, co ja na początku – ruch na ulicach potężny, a kierowca niezbyt pewny, czy sobie poradzi. Za innych już nie chciałbym się wypowiadać, ale są rzeczywiście takie mankamenty, które odstraszą ludzi. Zbyt szybkie życie też do nich należy. Ludzie tutaj pędzą za wszystkim…

a da się do tego przyzwyczaić?

Da się. Widzę to także po sobie, po swoich dzieciach. Mój starszy syn ma 15 lat, który jest na tyle samodzielny, że nie boję się go samego puścić, by wsiadł w metro i wrócił z Centrum. To jeden z takich prozaicznych przykładów, może błahych, ale naprawdę – wszystkiego da się nauczyć, także życia i odnajdywania się w Warszawie.

Warszawa kojarzy się zatem z życiem w zawrotnym tempie, ale też z czasami piłkarskimi. Już wspomniał pan o tych czasach w Polonii – przypomnijmy, że najlepszych w karierze. Zdobył pan mistrzostwo, puchar i superpuchar Polski, a także Puchar Ligi.

Przyjechałem zimą z Olsztyna, po okresie gry w Stomilu. Przychodziłem w przerwie sezonu 1999/2000 – Polonia była wtedy na trzecim miejscu, a skończyło z mistrzostwem.

Pamiętamy kilka fajnych obrazków – choćby zespół Ich Troje na środku boiska grający „A wszystko to, bo Ciebie kocham”, kiedy świętowaliście mistrzostwo…

Tak, to były początki fenomenu Ich Troje. I ten Tomek Wieszczycki, śpiewający razem z nimi. Tomek Kiełbowicz i Tomek Wieszczycki - to moi koledzy, dwaj piłkarze związani przecież z Warszawą. „Kiełbik” jest dziś szefem skautingu w Legii, „Wieszczu” – ekspertem telewizji Canal+ przy lidze polskiej. Każdy z nas ma na pewno swoje wspomnienia związane z tym dobrym dla Polonii sezonem. Daliśmy dużo radości kibicom. A nam pozostała znajomość.

Zazdrościł pan Emmanuelowi Olisadebe (swojemu partnerowi z ataku Polonii – red.) tego, że to on dostał sensacyjne powołanie do reprezentacji Polski, a nie pan?

Cóż, gdy spojrzymy z perspektywy czasu, to „Emsi”, czyli Emmanuel tylko reprezentacji pomógł. Jerzy Engel zrobił z niego gwiazdę drużyny, dzięki niemu awansowaliśmy na mistrzostwa świata w 2002 roku. Ja akurat grałem z nim w Polonii, tworzyliśmy dobry duet. Paradoksalnie później spotkaliśmy się, grając w Grecji – on przecież był w Panathinaikosie, którego barwy również reprezentowałem. Powiem tak – zazdrość akurat jest dobrą cechą. Naprawdę. Gorsza od zazdrości jest zawiść. Zazdrość potrafi czasem być motywująca. Kiedy z kolei już zaczynamy życzyć komuś źle, to staje się zawiścią. Mnie mobilizowało to, by znaleźć się na miejscu Emmanuela. Trochę mi szkoda, że jednak Polskę reprezentowałem tylko w kadrach młodzieżowych…

źródło: arch. prywatne M. Bykowskiego

Chciał się pan znaleźć tam, gdzie był on… i wylądował pan w Grecji. Czego nauczyła pana gra w tym kraju?

Na pewno – języka. To był mój priorytet – z piłki żyłem, więc skoro przyjechałem tam pracować i zarabiać, to musiałem czuć się częścią drużyny. Musiałem zrozumieć, co chcemy grać. To była dla mnie podstawa, o której nie trzeba mi było przypominać. Sam wiedziałem, że z przyzwoitości ludzkie muszę umieć powiedzieć coś więcej niż tylko „kalimera” (po grecku: dzień dobry – red.).

Grecja też nauczyła tego, jak radzić sobie z rozłąką. Nie było bardzo ciężko, ale człowiek musiał zrozumieć i przywyknąć do tego, że rodzinę w Elblągu będzie widywać tylko podczas świąt – raptem dwa razy do roku. Kiedy byłem w Polsce, było łatwiej o kontakt. Ale patrząc na to, że w Grecji grałem aż w czterech zespołach… chyba mi spodobało.

Odwiedza pan Grecję?

Tak, to moje stałe miejsce urlopowe od siedmiu lat. Jeżdżę na Rodos, gdzie mam mnóstwo znajomych, niekoniecznie tylko piłkarzy. To, co jeszcze spostrzegłem od razu, to ten grecki luz. Tak jak w Polsce zauważam, że jesteśmy dużo bardziej skoncentrowani na naszej pracy, zestresowani, pędzimy za wszystkim… tak w Grecji zauważam sporo ludzi o filozofii życie „co masz zrobić dziś, zrób jutro”. Nie spieszą się, nie załatwiają wszystkiego od razu.

Wypłacania pensji też?

Nie, akurat nie (śmiech)! Generalnie wielkich zaległości płacowych nigdy żaden z klubów w Grecji nie miał. Może co najwyżej na Rodos… tam rzeczywiście czasami spóźniali się z płatnościami. Michał Żewłakow, Arkadiusz Malarz, Marek Saganowski jednak też grali w Grecji i przechodzili ten sam etap w życiu – każdy z nich powie, że opóźnienia były, ale ostatecznie uregulowano zaległości.

źródło: arch. prywatne M. Bykowskiego

Na Ursynowie jest pan także ze względu na STF "Champion".

Założyliśmy akademię z Marcinem Mięcielem, trochę idąc w ślady kolegi z boiska – Piotr Reiss właściwie przetarł szlaki wszystkim byłym piłkarzom, otwierając swoją akademię w Wielkopolsce. Swoje akademie pootwierali także Arkadiusz Radomski i Andrzej Niedzielan w Małopolsce, w Łodzi z kolei swoją szkółkę mają Łukasz Madej i Paweł Golański.

Z racji coraz większego zainteresowania widzę, że założenie tej szkółki miało sens. Idzie to w coraz lepszym kierunku, ale też absorbuje czasowo. Z tego będzie tylko coraz poważniejsze przedsięwzięcie. Każdy miesiąc to ciągła praca.

Teraz jest pan na swoim – wrócił na dobre do Warszawy, jest właśnie prowadzona akademia, plany dalszego jej rozwoju – czego zatem możemy jeszcze panu życzyć?

Zdrowia, przede wszystkim zdrowia!

Zatem tego życzę i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Rafał Majchrzak, rozmowa archiwalna

[ZT]13684[/ZT]

[ZT]13522[/ZT]

[ZT]13435[/ZT]

[ZT]12735[/ZT]

[ZT]16505[/ZT]

(Redakcja Haloursynow.pl)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

talenciotalencio

0 0

"Jeśli chodzi o wybór szkół..." - jeśli chodzi o szkoły średnie to tylko liceum. Jeśli technikum, trzeba dojeżdżać do Warszawy 15:40, 25.01.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%